jedzenie, zakupy

i

Autor: East News

Dlaczego polskie delikatesy znikają z rynku?

2016-10-02 8:00

Wszystko wskazuje na to, że model sklepu w postaci delikatesów nie przyjmuje się na naszym rynku. Przed kilkoma laty zniknęła polska sieć Bomi, teraz żagle zwija Alma. Dlaczego tak się dzieje?

Od wielu tygodni zakupy w sklepach Alma przypominają czasy PRL. Puste półki, brak nowego towaru, zdezorientowani pracownicy. Tyle widać gołym okiem. Informacje giełdowe też mrożą krew żyłach. Wartość akcji spółki spadła poniżej 2 zł. A jeszcze w styczniu 2014 roku cena akcji Almy wynosiła ok. 37 zł.  Obecnie łączna giełdowa wartość spółki wynosi  zaledwie 11 mln zł, a dwa lata temu była to kwota rzędu 200 mln zł. Fatalna sytuacja odbija się też na pracownikach. Alma Market zapowiedziała zwolnienia grupowe, które mają objąć ponad 1320 osób. W połowie września spółka złożyła wniosek do sądu o otwarcie postępowania restrukturyzacyjnego. A wierzyciel Almy Market Zbigniew Jurasz złożył wniosek o ogłoszenie upadłości obejmującej likwidację majątku spółki.

Jeszcze nie tak dawno zakupy w delikatesach były nobilitujące i świadczyły o pokaźnych portfelach klientów, którzy byli w stanie zapłacić kilkadziesiąt złotych za kilogram sera czy kiełbasy. Sklepów tej sieci przybywało, a na półkach pojawiał się coraz bardziej wytworny towar.

Zobacz: Ceny ropy nie pójdą w górę

Patrząc na graficzne słupki obrazujące rozwój sieci, trudno wskazać konkretny moment poważnego zachwiania. Spółka Alma Market S.A. powstała w Krakowie w 1991 roku. Od 28 lipca 1994 roku notowana jest na Warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych. Głównym przedmiotem jej działalności jest handel artykułami branży FMCG (Fast Moving Consumer Goods), poprzez sieć delikatesów Alma. Jak wskazują dane firmy, w 2004 spółka miała 5 sklepów Alma, w ciągu 5 lat przybyło niemal 30 placówek, a w tym roku osiągnięto poziom bliski 50 sklepów.

Dlaczego Alma znika?

Skoro teoretycznie systematycznie sklepów przybywało, to co się nagle stało, że Almie grozi upadłość? Najprawdopodobniej właśnie w ilości, powierzchni, lokalizacji i asortymencie sklepów tkwi cały problem. Mówi się, że właściciel po prostu przeinwestował. W czasach lepszej koniunktury, kiedy to na rynku była jeszcze sieć delikatesów Bomi i rozwijał się zbliżony do delikatesowego modelu supermarket Piotr i Paweł, sieci walczyły z sobą o miejscówki w galeriach handlowych. Niektórych wysokie czynsze odstraszały na wstępie, ale wszystko wskazuje na to, że nie prezesa Almy Jerzego Mazgaja. Teraz to się odbija czkawką. Klientów gustujących w drogich produktach i mogących sobie na nie pozwolić po prostu ubyło – zadłużona po uszy polska „middle class” musi mocno zaciskać pasa. Tymczasem czynsze w galeriach handlowych nie spadły. Duże sklepy w drogich punktach trzeba utrzymywać pomimo coraz mniejszego obrotu. Przez dłuższy czas trzeba było też zamawiać do nich odpowiedni drogi towar, na który popyt spadał.

Poważne zawirowania na rynku delikatesów to też skutek działań rosnących w siłę dyskontów, które usilnie starają się o lepiej sytuowanych klientów. Dyskonty oferują rozmaite produkty różnych kuchni (portugalskiej, hiszpańskiej, włoskiej, azjatyckiej). Wielu konsumentów wychodzi z założenia, że skoro wybrane towary zagranicznego pochodzenia można kupić za kilka czy kilkanaście złotych, to po co wydawać na nie o wiele więcej w delikatesach? Nawet jeśli delikatesy zejdą z cen, by zachęcić klientów do powrotu, to w tym momencie przy dużych promocjach i obniżkach nie są w stanie zarobić tyle, co wcześniej. I tak robi się błędne koło.

Dyskonty mają też coraz lepsze lokalizacje – jak grzyby po deszczu rosną niemal wszędzie, nawet w centrach metropolii, w kluczowych punktach szlaków turystycznych (np. Biedronka na Nowym Świecie w Warszawie).

Alma mimo bardzo trudnej sytuacji się nie poddaje i walczy o przetrwanie. Teraz tworzy  nowe sklepy na obrzeżach większych miast (np. Łodzi, Krakowa), gdzie mieszkają klienci z dochodami powyżej średniej krajowej. Czy to jest jednak dobra droga? To się okaże.

Co się stało z Bomi?

Żadne koła ratunkowe nie pomogły przed kilkoma laty polskiej sieci delikatesów Bomi. Ta pomorska firma powstała w latach 90-tych. Pierwsze delikatesy Bomi powstały w 1995 roku w  Gdyni. Szybko firma zaczęła szukać lokalizacji w innych miastach. W 1999 roku otwarto pierwszy   sklep w stolicy, a w 2007 roku spółka zadebiutowała na giełdzie. W sumie sieć miała 36 sklepów w 20 miastach. Krótko po 2010 roku sklepy Bomi wyglądały jak obecnie wiele sklepów Alma – puste półki i zamieszanie. W 2012 roku firma szybko złożyła wniosek o upadłość, a rok później sąd zmienił formę upadłość z układowej na likwidacyjną. Wszystkie sklepy zniknęły z rynku. Niektóre lokalizacje po Bomi przejęła Alma (np. galeria Klif w Warszawie).

Zobacz: Podwyżki w słuzbie zdrowia

Co ciekawe, przyszłość formatu delikatesowego zlokalizowanego na obrzeżach miasta widzi Carrefour. W wakacje pierwszy sklep premium o pow. ok. 2020 mkw powstał na warszawskiej Białołęce, drugi (o połowę mniejszy) otwarto w Podkowie Leśnej. Co wyróżnia ten format? Jak podkreśla francuska sieć handlowa, klienci poszukujący produktów najwyższej jakości coraz częściej chcą widzieć, jak powstają ich ulubione przysmaki. W sklepie premium znajduje się m.in. dojrzewalnia wołowiny oraz wędzarnia wędlin, w których „na oczach klientów” powstają najwyższej jakości wyroby premium, a także samoobsługowe urządzenia do wyciskania soków z wybranych owoców. Sklep oferuje znacznie szerszy wybór ryb morskich i atlantyckich, których dostawy odbywają się 3 razy w tygodniu. Nie brakuje też produktów dla alergików i klientów preferujących zdrową, ekologiczną żywność.

Co ciekawe, Carrefour premium nie ma w nazwie wyrazu „delikatesy” tylko po prostu „market”.



Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Najnowsze