Milicjanci i złodzieje
Kadr z filmu "Hazardziści" (1975) opartego na autentycznych wydarzeniach z 1962 roku, kiedy to w Wołowie dokonano największego w historii powojennej Polski włamania do banku i skradziono 12 milionów złotych.
W 1962 r. z oddziału NBP w podwrocławskim Wołowie włamywacze wynieśli ponad 12,5 mln zł i niezwłocznie odjechali autem. Śledczy na podstawie modus operandi (sposobu działania) uznali, że napadu dokonali zawodowcy. Dostali się do pomieszczenia z sejfem przez otwór wykuty w podłodze, rozpruli kasę na pół i zabrali wszystko oprócz bilonu. Czyli ogromny majątek, równowartość prawie 8 tys. ówczesnych przeciętnych pensji (1600 zł). Śledztwo skupiło się na znanych milicji złodziejach, jednak okazało się, że zuchwałej kradzieży dokonali amatorzy.
Kadr z filmu "Hazardziści" (1975)
Traf chciał, że 38-letniego Mieczysława F., wezwano do miejscowego banku, żeby naprawił alarm przy sejfie. Zobaczył wtedy górę pieniędzy, jaką widywał tylko w gangsterskich filmach amerykańskich. Mietek namówił Józia (35-letniego rymarza Józefa S.) na przygodę życia.
Przez otwór wspięli się na parter, gdzie wywiercili dziurę w kasie pancernej. Do luki włożyli łomy i dzięki zasadzie dźwigni dwustronnej rozwarli wrota sezamu. Rabusiów było sześciu, każdy zarzucił na plecy worek, wyszli, jak weszli, i odjechali warszawą z „taksiarzem” – siódmym wspólnikiem.
Samochód marki Warszawa, właśnie takim odjechali sprawcy napadu stulecia.
Wspólnicy duetu złodziei, ukryci w toalecie, do której za dnia weszli całkiem legalnie, rozbroili i spętali strażników. Po opróżnieniu sejfu rozlali olej napędowy. Żartowali, że psy tropiące zaprowadzą milicję na stację paliw.
Oddział banku w Wołowie - zdjęcie współczesne
Bank miał numery banknotów, więc żeby nie wpaść, przez dłuższy czas nie należało wydawać zrabowanej kasy. Przyczaili się zatem, część łupu spalili, a resztę pochowali w domowych bieliźniarkach i nic się nie działo, dopóki żona Mieczysława po cichu nie wzięła pięćsetki i nie poszła na zakupy. Nabyła nowe firanki i kapę na łóżko, po czym została aresztowana przez milicję wezwaną przez ekspedientkę. Głupie firanki, wsadziły jej męża do więzienia, pozostawiając ją bez nowych „gardinek”, kapy oraz środków do życia.
Proces w sprawie kradzieży siedmiu milionów złotych z banku w Wołowie, Wrocław 1962 r.
Sprawcy najzuchwalszego napadu w PRL dostali dożywocie, zamienione potem na 25 lat. Nie wszyscy doczekali wolności, a dzisiaj nie żyje już żaden z tych, którzy w Wołowie zagrał va banque.
Milicjanci i złodzieje
Z peerelowskich muzeów wyniesiono raz na zawsze Rubensa, Bruegla i van Dycka. Tak straciliśmy kawałek baroku i renesansu. Największe kradzieże, dokonane na zlecenie zagranicznych handlarzy, pozostały bezkarne
Milicjanci i złodzieje
W 1973 r. dzieło Rubensa „Zdjęcie z krzyża” zostało zabrane przez złodziei z ołtarza kaliskiej katedry. Ledwo uporali się z płótnem o wymiarach 2x3 m, które wycięli z ramy, a ołtarz zaczął płonąć. Nikt poza milicją i prokuraturą nie uwierzył, że Rubens, który rozpierał się na głównym ołtarzu katedry od 350 lat, przepadł w płomieniach. Wystarczyło spojrzeć na ocalałą ramę z paskami płótna wokół, którą zresztą śledczy później gdzieś posiali...
Milicjanci i złodzieje
Połowa lat 70 oraz okres „karnawału Solidarności” – to wtedy kradziono w Polsce po kilkanaście bezcennych arcydzieł rocznie
Milicjanci i złodzieje
Złodzieje wynieśli nawet srebrną figurę św. Wojciecha z katedry gnieźnieńskiej, wieńczącą XVII-wieczny relikwiarz ze szczątkami krzewiciela wiary i pogromcy niewiernych w jednej osobie.
Milicjanci i złodzieje
Dzieła muzealne znikały też z ministerialnych gabinetów. Notable brali sobie, co im się podobało. W Ministerstwie Kultury i Sztuki powodzenie miały dzieła dawne, z MON i URM znikały Kossaki i Brandty, z Komitetu Centralnego Cybisy i Makowski. Być może dlatego, że (zdaniem samych autorów) były to obrazy niewymagające refleksji.