- W rekrutacjach, które prowadzimy widać wyraźnie, że informacja o koronawirusie ma ogromne znaczenie i chodzi nie tylko o sytuację w danym regionie, ale głównie w konkretnym zakładzie pracy - tłumaczy Krzysztof Inglot, prezes Personnel Service i ekspert rynku pracy.
Z „Barometru Polskiego Rynku Pracy” Personnel Service wynika, że 61% Ukraińców, którzy wcześniej pracowali w Polsce planuje ponowny przyjazd do naszego kraju za pracą. Okazuje się jednak, że wyższe zarobki przestały być głównym argumentem przy podejmowaniu decyzji o wyborze konkretnego pracodawcy. W obliczu zagrożenia jakie stanowi epidemia koronawirusa, bezpieczeństwo zaczyna wysuwać się na prowadzenie i to ono decyduje ostatecznie o przyjęciu pracy w danym miejscu. Na rekrutacje w miejscach, które znajdują się w czerwonej albo żółtej strefie zgłasza się nawet 11-krotnie mniej chętnych, niż w regionach, w których nie wprowadzono obostrzeń - np. do fabryki, w której nie było przypadku koronawirusa rekrutuje się nawet 100-150 osób tygodniowo, a w firmach, w którym wykryto tę chorobę, zainteresowanie spada do kilkunastu pracowników.
- Spadek zainteresowania pracą w regionach, w których występuje duża liczba zachorowań na koronawirusa, jest powszechnym zjawiskiem. Pracownicy się boją, więc wolą szukać pracy tam, gdzie jest bezpiecznie. To oczywiście generuje problemy dla pracodawców. Chociaż przez obostrzenia spada popyt na personel w restauracjach czy hotelach, to duże zakłady nadal potrzebują pracowników, a o tych jest trudniej w momencie, gdy w danym regionie ogłoszona zostanie czerwona czy żółta strefa - dodaje Krzysztof Inglot.
Przeczytaj także: Nawet co siódmy pracownik z Ukrainy zniknie z polskiego rynku pracy