Apteka Darów przy parafii. św. Andrzeja Boboli na warszawskim Mokowie jest jedną z trzech w stolicy. Kilka razy w miesiącu, gdy jest otwarta, kłębi się w niej tłum ludzi. Mariusz Zalewski (36 l.), bezrobotny z zagrażającą życiu chorobą serca, przyszedł z receptami w garści.
- Tego leku nie mamy, tego też, i tego, i tego - usłyszał. - To była moja ostatnia nadzieja. Nie wiem, co teraz robić? - pyta rozgoryczony. - Kończą się ostatnie zapasy. Nie wiemy, jak długo jeszcze będziemy mogli pomagać. W Polsce inaczej leczy się ludzi bogatych, a inaczej biednych. O tych ostatnich nikt nie myśli - załamuje ręce prof.
Tadeusz Chruściel (83 l.), członek zarządu Stowarzyszenia Lekarzy Nadziei, prowadzącego Apteki Darów. Wszystko z powodu unijnej dyrektywy zakazującej rozprowadzania leków pochodzących z publicznych zbiórek. Lekarze Nadziei, garstka zapaleńców, którzy pomagają chorym od prawie 30 lat, nie poddają się.
- Przygotowujemy pismo do minister zdrowia Ewy Kopacz, żeby nam pozwolono na zbiórki leków. Dołączymy do pisma kilkaset listów od biednych ludzi z dramatycznymi apelami o pomoc - zapowiada prof. Zbigniew Chłap, prezes stowarzyszenia.