Tylko ok. 15 proc. pracujących „na czarno” deklaruje, że sami zaproponowali pracodawcy taki sposób zatrudnienia. Swoją decyzję tłumaczą chęcią większych zarobków i uniknięcia opodatkowania. Jednak są też tacy, którzy uważali, że prawdopodobieństwo otrzymania pracy zwiększy się, jeśli ich szef nie będzie wiązany przepisami, a część ankietowanych chciała pracować nieoficjalnie, by w urzędzie pracy nadal uchodzić za bezrobotniych
Prym wiodą budowlańcy
Czy to oznacza, że polscy pracownicy to kombinatorzy? Niekoniecznie. Aż 76 proc. z 979 badanych twierdzi, że to sam pracodawca uzależnił ich zatrudnienie od zgody na pracę „na czarno”. Co ankietowani myślą o takiej formie zatrudnienia? Aż 40,6 proc. akceptuje nielegalne zatrudnienie pod warunkiem, że szef i pracownik sobie ufają. Zdecydowanymi przeciwnikami pracy „na czarno” jest 29.6 proc. respondentów. Najwięcej zatrudnionych „na czarno” pracuje w branży budowlanej. Tak zatrudnia się też m.in. na rynku usług transportowych, w handlu czy przy pracach ogrodniczych.
Kary za zatrudnienie „na czarno”
Pracodawcy powinni pamiętać, że za zatrudnienie „na czarno” grożą im konsekwencje. Szef, który zatrudnia ludzi nieoficjalnie, musi się liczyć z mandatem w wysokości od 1 tys. do 2 tys. złotych, a w razie recydywy do 5 tys. złotych. Inspekcja pracy może też jednak skierować do sądu wniosek o ukaranie pracodawcy, a wtedy grzywna wynosi aż do 30 tys. złotych. Na baczności powinni się mieć też ci pracownicy, którzy mimo zarejestrowania jako bezrobotni pracują w „szarej strefie”. Jeśli nie zgłoszą faktu podjęcia pracy, muszą się liczyć z grzywną od 500 do 5 tys. złotych i nakazem zwrotu wszelkich świadczeń, które pobierali z urzędu pracy od momentu, w którym podjęli zatrudnienie.