Wielu Polaków nie wyobraża sobie niedzielnego obiadu bez Schabowego. Zatem rusza w piątek na zakupy i płaci, średnio, 12 złotych za kilogram schabu bez kości. Do tego oczywiście jajka (niemal 6 złotych za 12 sztuk) i mąka (średnio prawie 2 złote), bo przecież trzeba zrobić panierkę. Potem gotujemy ziemniaki (1,5 złotego za kg), trochę soli do smaku (niemal 1 zł za kg), smażenie (ok. 6 złotych za litr oleju rzepakowego), no i herbata (14 złotych za opakowanie), bo w końcu z rodziną trzeba porozmawiać, a jak tak, to i deser – a więc czekolada (3 złote) no i może jakiś sok (4 złote za litr). Już same zakupy więc kosztują nas, bez 50 groszy, 50 złotych. Do tego opłaty, bo przecież na słońcu kotletów nie usmażymy.
Oczywiście, część produktów zostanie nam na następne obiady, ale znowu niektórych towarów nam zabraknie nawet w tym jednym obiedzie, zwłaszcza, gdy będzie on szykowany dla modelu rodziny 2+2. Tak więc to 50 złotych za obiad, to średnia. Skoro więc, według wyliczeń GUS, po rekordowym wzroście przeciętnych płac, Polak zarabia ok. 3,5 tys. złotych netto, na ile takich obiadów w miesiącu go stać? 70. Siedemdziesiąt obiadów może sobie zafundować przeciętny Kowalski w miesiącu, czyli ponad dwa obiady dziennie… gdyby tylko na jedzenie wydawał pieniądze. Na samo mieszkanie wydajemy, wg danych GUS, średnio ok. 600 złotych w miesiącu. To już sprawia, że na żywność przeciętnemu Polakowi zostaje niecałe 3 tys. złotych. A to równo dwa obiady dziennie. Dla jednej osoby – żaden problem. Gorzej, gdy statystyczny Polak na utrzymaniu ma cały dom.
Ceny żywności zaś, czyli elementu podstawowego do funkcjonowania społeczeństwa, rosną w zastraszającym tempie. Główny Urząd Statystyczny podał dane, z których wynika, że jedzenie drożeje niemal dwukrotnie szybciej niż inne towary. Wzrosty płac, emerytur i rent nie nadążają za tym. Nawet po przyszłorocznej waloryzacji najbiedniejszych statystycznie emerytów stać by było na zaledwie na 18 obiadów gdyby całe swoje świadczenia przeznaczali tylko na jedzenie!
Ktoś może powiedzieć, że jednak nikt nie je jednarozowo kilograma schabu, ziemniaków czy, tym bardziej, mąki. Jednak poza obróbką termiczną, na której produkt może konkretnie stracić na wadze, spożywamy też w ciągu dnia inne posiłki od obiadu. Za paczkę 450 gram polędwicy sopockiej do kanapek przyjdzie nam zapłacić 16 złotych, za 100 gram sera żółtego gouda 1,60 złotego, za słoik dżemu niemal 4 złote, a za 100 gram papryki czerwonej prawie 3 złote. Samo tylko to ostatnie warzywo, zgodnie z biuletynem informacyjnym Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju wsi, w połowie czerwca na skupie (czyli w cenach hurtowych) kosztowało 15 złotych za kilogram, podczas gdy w tym samym okresie w 2010 roku zaledwie 4 złote!
Wzrost cen produktów żywnościowych od 2010 roku wynosi niemal 20 proc. Nie tłumaczy tego nawet inflacja – w czerwcu bieżącego roku wyniosła ona niemal 2 proc. tylko w stosunku do roku poprzedniego, zaś żywność w takim samym zestawieniu zdrożała o 2,7 proc. Najbardziej zdrożało to, co jest podstawą obiadu w wielu polskich domach – mięso.
Źle wygląda też sprawa cen mięsa - wołowina, wieprzowina, kurczaki, szynka oraz kiełbasa, zgodnie z danymi GUS, biorąc pod uwagę średnie spożycie na osobę na poziomie ponad 5 kilogramów, kosztują nas ponad 20 złotych więcej niż w 2010 roku.
Okazuje się jednak, że przeciętnego Kowalskiego stać na takie wydatki – w 2017 roku dochód przeciętnego gospodarstwa domowego wynosił niemal 4,5 tys. złotych, podczas gdy wydatki 3,3 tys. złotych. Oznacza to, że mimo drożyzny potrafimy oszczędzać. Szkoda tylko, że gdyby nie – chociażby jedzenie – w naszych portfelach zostawałoby znacznie więcej.