O istnieniu tzw. limitu 30-krotności składek na ZUS większość Polaków dowiedziała się pod koniec 2019 roku, kiedy to posłowie PiS mieli pomysł, aby go zlikwidować. Ostatecznie do tego nie doszło, ale teraz organizacje pracodawców i politycy opozycji obawiają się, że rząd znowu zechce sięgnąć do naszych kieszeni.
Nowe zakazy do 17 stycznia. Zamknięte szkoły, hotele i siłownie. Godzina policyjna w Sylwestra
O co chodzi?
Limit 30-krotności składek na ZUS to próg, który zwalnia podatników ze składek na świadczenia emerytalne. Zależy od prognozowanego przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce i obecnie wynosi 156 810 złotych. Liczbę osób, których zarobki przekraczają limit 30-krotności przeciętnego wynagrodzenia szacuje się na około 400 tysięcy. Oni dostaliby niższe wynagrodzenia, ale problem mieliby również przedsiębiorcy, którzy ich zatrudniają.
Pomysł zniesienia limitu oznaczałby wzrost kosztów pracowniczych, a tym samym większe obciążenia dla firm, które i tak często balansują na granicy bankructwa. To byłaby katastrofa dla firm, które musiałyby wziąć na siebie część kosztów. I to niemałych - uważają organizacje pracodawców i politycy opozycji.
- My tak jak w 2019 r., tak i teraz bylibyśmy przeciwni wprowadzeniu takiej zmiany. Zniesienie limitu to zły pomysł - wyjaśnia w rozmowie z Business Insider Polska Magdalena Sroka, rzecznika Porozumienia Jarosława Gowina.