Kilkanaście milionów ton węgla na zwałach, ale… to miał węglowy
Odpowiedź jest dość prosta – te kilkanaście milionów ton węgla to nie węgiel opałowy, a w głównej mierze miały węglowe przeznaczone dla sektora ciepłowniczego i energetyki. Jest to asortyment, który zgodnie z aktualnie obowiązującymi normami jakości węgla, nie może nawet być sprzedawany z przeznaczeniem do spalania w instalacjach grzewczych o mocy poniżej 1MW, a w tej właśnie kategorii mieszczą się gospodarstwa domowe.
Czy krajowego wydobycia wystarczy by zaspokoić popyt?
Zmiany postępujące na rynku są na tyle dynamiczne, że mało kto potrafi precyzyjnie stwierdzić, jakie będzie zapotrzebowanie na węgiel opałowy w Polsce w perspektywie do końca roku. W czasach przed pandemią COVID-19 przyjmowało się, że cały rynek komunalno-bytowy to 9 mln ton +/- 1 milion, zależnie od tego jak zimny i długi był sezon grzewczy. Ten szacunek pokrywał się z danymi pochodzącymi z GUS-u odnośnie liczby gospodarstw domowych ogrzewających się węglem. Załóżmy jednak konserwatywnie, że w wyniku wymiany źródeł ogrzewania ten rynek skurczył się już o niemal 30%, co oznaczałoby, że w tym roku zapotrzebowanie oscyluje w okolicy 6,5 mln ton, co pokrywa się z szacunkami prezentowanymi przez komentatorów rynku.
Poziom zapasów w piwnicach odbiorców indywidualnych jest wyjątkowo wysoki – może sięgać nawet 1 mln ton. Naszym zdaniem to ponad 2x więcej niż zwykle o tej porze roku, co w naszej ocenie może być efektem wyjątkowo łagodnej zimy, zakupów „na zapas” w 2022 i 2023 roku oraz agresywnej polityki sprzedażowej poprzedniego zarządu Polskiej Grupy Górniczej w czwartym kwartale ubiegłego roku. Realne zapotrzebowanie w 2024 roku możemy więc szacować na około 5,5 mln ton.
W 2024 roku z krajowych kopalń na rynek powinno trafić circa 3,0 mln ton węgla opałowego. Problem z nadmiarem miałów na rynku powoduje, że krajowi producenci zmuszeni są zmniejszać wydobycie. Zmniejszone wydobycie, skutkuje zmniejszeniem produkcji węgla opałowego, który jest de facto produktem ubocznym przy produkcji miałów dla energetyki (węgiel opałowy jest produkowany przy okazji wydobycia miałów węglowych). Gigantyczny problem z nadmiarem miałów węglowych może więc skutkować zmniejszoną podażą węgla opałowego. Ponadto, spółki wydobywcze borykają się od wielu miesięcy z problemami finansowymi – nikt więc nie myśli o inwestycjach w zwiększenie mocy produkcyjnych, zwłaszcza w kontekście unijnej polityki dekarbonizacji i wspomnianych już problemów z nadmiarem miałów na rynku. Jako że nieszczęścia lubią chodzić parami, miały wydobywane przez niektórych producentów są obecnie tak niskokaloryczne, że Ci, aby wywiązać się z kontraktów, zmuszeni będą kruszyć węgiel opałowy do miału, by podnieść jego parametry jakościowe co jeszcze bardziej przyczynia się do zmniejszenia dostępności węgla opałowego dla gospodarstw domowych.
Mamy więc rynek szacowany na około 6,5 mln ton, 1 mln ton jest w piwnicach gospodarstw domowych, 3,0 mln ton wyprodukuje krajowe górnictwo. Gdyby liczyć tylko na krajową produkcję i zapasy w domach, w skali roku zabrakłoby 2,5 mln ton, aby w pełni zabezpieczyć potrzeby rynku. Sprawdźmy, ile węgla opałowego jest obecnie zgromadzone na składach opału.
Składy węgla świecą pustkami
Przed 2022 rokiem w Polsce funkcjonowało niemal 5 000 aktywnych składów węgla. W tej liczbie zawierają się zarówno składy dużych hurtowników czy importerów jak i małe składy lokalne. Śmiało można stwierdzić, że średnio każdy z nich magazynował 250-300 ton surowca. W skali kraju dawało to bufor 1,5 mln ton surowca zgromadzonego lokalnie, blisko finalnego konsumenta. Obecnie aktywnych składów jest 25-50% mniej. Prywatni dystrybutorzy, którzy zostali na rynku, „zmasakrowani” finansowo przez cenowy rollercoaster i ręczne sterowanie rynkiem przez polityków w latach 2022/23, boją się już ryzykować, a co za tym idzie zapasy na składach utrzymują na poziomie symbolicznym. Załóżmy jednak optymistycznie, że na składach opału zgromadzone jest łącznie około 0,5 mln ton, czyli 1/3 standardowego poziomu zapasów o tej porze roku. Nadal mamy więc deficyt na poziomie około 2,0 mln ton. Sytuację uratować może wyłącznie import.
Czy import zapewni potrzebną ilość węgla opałowego?
Obawiamy się, że może z tym być problem. Kierunki importu dobrej jakości węgla opałowego to głównie Kazachstan i Kolumbia. Są to węgle o parametrach niejednokrotnie lepszych od węgli krajowych, ale to jednocześnie węgle relatywnie młode, co przekłada się na ich kruchość. W rezultacie, 30-80% ładunku z każdego statku stanowi miał węglowy – ten sam miał, którego już jest na rynku za dużo i którego cena szoruje po dnie. Stratę poniesioną na wysianym z zaimportowanego półproduktu miale importer musi zrekompensować sobie wyższą ceną węgla opałowego.
Do niedawna ten biznes był na granicy opłacalności, dlatego import węgla opałowego w ostatnich miesiącach odbywał się na bieżąco. Jakby tego było mało, ceny importowanego półproduktu od dołka cenowego w lutym tego roku, wzrosły już z 94 do 104 USD, a momentami nawet do 120 USD za tonę, z dostawą do portów ARA (Antwerpia, Rotterdam, Amsterdam). Dopóki więc nie pojawi się odpowiedni impuls cenowy z krajowego rynku, import nie popłynie szerszym strumieniem, a pamiętajmy, że zapotrzebowanie na węgiel opałowy z importu szacujemy na około 2 mln ton. Aby wysiać go w takiej ilości, trzeba zaimportować 4-6 milionów ton niesortu, co nie jest operacją do wykonania na przysłowiowe „pstryknięcie palcem”.
Na koniec pozostaje pytanie - gdzie ulokować miały węglowe wysiane z zaimportowanego węgla na rynku, na którym tych miałów już zalega kilka/kilkanaście milionów ton? To szczególnie istotne pytanie w kontekście spadającego udziału jednostek węglowych w generowaniu energii, które systematycznie wypierane są przez prąd z instalacji fotowoltaicznych i wiatrowych. Prawdopodobnie właśnie z tego powodu, 8 kwietnia br. Pani Minister Przemysłu Marzena Czarnecka ogłosiła zakaz importu węgla przez spółki Skarbu Państwa (PGE Paliwa, Węglokoks). A należy pamiętać, że stanowiły one najszerszy strumień importu węgla do Polski od połowy 2022 roku.
Geopolityka nie sprzyja
Napięta sytuacja geopolityczna – wojna na Ukrainie, sytuacja na linii Izrael-Palestyna-Iran, konflikt o hegemonię na rynkach światowych między USA a Chinami – to wiele punktów zapalnych, które mogą wywrzeć dodatkowy wpływ na skokowy wzrost cen surowców energetycznych, w tym węgla w najbliższym czasie.
Gdyby prześledzić historyczne ruchy cen węgla opałowego na składach, to (poza latami wyjątkowymi, jak chociażby rok 2022, kiedy to pochopnie wprowadzone w kwietniu embargo na węgiel rosyjski z jednej strony doprowadziło do natychmiastowego zmniejszenia podaży węgla, z drugiej zaś do zwiększonego popytu, co finalnie doprowadziło do gwałtownego wzrostu cen), węgiel w normalnych latach zawsze najtańszy był wiosną, a jego ceny systematycznie rosły w miarę zbliżania się sezonu grzewczego. Różnice w cenach między wiosennym dołkiem, a wczesnojesienną górką, oscylowały zwykle w przedziale 15-30%. Skala wzrostu wynikała głównie z sytuacji podażowo popytowej, kosztu pieniądza zamrożonego w towarze (wysokości stóp procentowych) i skali degradacji przechowywanego przez traderów surowca.
Ministerstwo Klimatu dołoży swoje
25 kwietnie Ministerstwo Klimatu ogłosiło konsultacje zmian rozporządzenia regulującego normy jakości węgla dla gospodarstw domowych i instalacji poniżej 1MW. Pierwotne założenie Ministerstwa było takie, że normy mają być ostre i zaczną obowiązywać jeszcze przed rozpoczęciem kolejnego sezonu grzewczego. Wprawdzie po wstępnych konsultacjach normy zostały delikatnie złagodzone, jednak pamiętać należy, że obecnie obowiązujące normy są kompromisem wypracowanym w bólach. Każde ich dalsze zacieśnianie będzie eliminować część węgla z rynku. W pierwszej kolejności eliminowany będzie węgiel polski – import jest na tym polu dużo bardziej elastyczny. W wyniku zmian w normach jakości, pewien wolumen węgla opałowego wypadnie z rynku. Mniej węgla to wyższe ceny. Ministerstwo Klimatu wydaje się tym specjalnie nie przejmować. Branża natomiast patrzy na tę sytuację z przerażeniem, o czym świadczyć może zwiększona aktywność w walce o złagodzenie rozwiązań zawartych w projekcie nowych norm jakości dla węgla – czy to związków zawodowych, czy też zarządów krajowych producentów.
W którą stronę pójdą ceny węgla opałowego?
Wydaje się, że krajowi producenci są bardzo świadomi sytuacji rynkowej i już zasygnalizowali kierunek. Ceny w jakich węgiel sprzedawany był wczesną wiosną, były w większości przypadków mocno zbliżone do kosztów produkcji, być może u niektórych producentów były nawet poniżej granicy opłacalności. Od tego dołka, hurtowe ceny węgla kilkukrotnie już podnieśli tacy producenci jak – Południowy Koncern Węglowy, Węglokoks Kraj czy PG Silesia. Polska Grupa Górnicza S.A., która jest największym graczem na tym rynku, za pomocą swojej nowej promocji „Wiosenne Rabaty 2024” i stosowanej polityki cenowej, także dość jasno pokazuje, że jeśli kupować węgiel to właśnie wiosną. Natomiast jeśli chodzi o importerów, to „płytkość” rynku wynikająca z niskiego poziomu zapasów i braku możliwości ich znacznego uzupełnienia w krótkim terminie powoduje, że każda fala zwiększonego popytu przekłada się bezpośrednio na wzrost cen, co mieliśmy okazję obserwować na przestrzeni ostatnich kilku tygodni.
Kupować opła na zimę teraz czy poczekać? Wniosek nasuwa się sam
Biorąc pod uwagę wszystkie argumenty wymienione powyżej, można by dojść do wniosku, że scenariusz, w którym ceny węgla opałowego będą spadać, jest w perspektywie do rozpoczęcia sezonu grzewczego bardzo mało prawdopodobny. Czy ceny utrzymają się więc na obecnym poziomie? Na prostych liczbach powyżej widać, że wewnętrzna podaż nie zaspokoi popytu, a import skutecznie powstrzymywany niskimi cenami i nadmiarem miałów energetycznych, na większą skalę tych braków raczej nie uzupełni. Konkluzja wydaje się więc dość oczywista – prawdopodobieństwo wzrostu cen węgla ocenić należy jako wysokie. Stosownie do zasad ekonomii - im krótszy będzie okres, w którym konsumenci skupią się na zakupach „czarnego złota” w warunkach ograniczonej podaży, tym większa będzie presja na jego cenę.
Pokazuje ona, że to prawdopodobnie wiosna była w tym roku najlepszym czasem na zakup węgla opałowego. Biorąc wyżej wymienione argumenty pod uwagę, jeżeli ktoś nie zrobił tego dotychczas, uważamy, że wskazane byłoby, aby w węgiel zaopatrzyć się już teraz. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że unikniemy w ten sposób konieczności kupowania opału w jeszcze wyższych cenach w sezonie grzewczym. No chyba, że przed nami kolejna najcieplejsza zima stulecia lub kolejna akcja rządu która „uspołeczni” problem rosnących cen… Tego jednak nie wiemy.