Działający od kilku tygodni na terenie stacji punkt sprzedaży i serwisu kosiarek do trawy to właśnie znak firmowy, jak do prowadzenia formy podchodzi Jakub Pomorski. Zauważył niszę i postanowił ją zapełnić.
Od połowy kwietnia, kiedy to na dobre zaczyna się sezon działkowy i ludzie chcą mieć pięknie wystrzyżone trawniki, co trzeci, czwarty klient zajeżdżający pod dystrybutor oprócz do baku samochodu tankował paliwo do kanistra. Pomorskiemu szybko przyszło do głowy, że oprócz napełniania kanistrów paliwem do kosiarki klienci mogą robić u niego większe zakupy.
- Z kosiarkami, jak z autami: starzeją się i psują, a każdy chce mieć nowszy model – tłumaczy swój pomysł, który okazał się strzałem w dziesiątkę. W Mełgwi nie było do tej pory takiego sklepu, a ludzie chcący kupić nawet najmniejszą kosiarkową część skazani byli na wycieczkę do Świdnika. – Teraz mają to samo na miejscu.
Biznes z przypadku
Jakub Pomorski ma dopiero 30 lat, jednak w paliwowej branży nie jest już nowicjuszem. Swą przygodę z biznesem zaczynał w 2004 roku. Jako świeżo upieczony politolog nie widział perspektyw na pracę w wyuczonym zawodzie. Zadecydował jak to zwykle bywa przypadek.
Wracając pewnego wieczoru do domu w swym rodzinnym Świdniku, przeczytał na tablicy ogłoszeń, że ktoś chce oddać w dzierżawę stację paliw. Dlaczego nie – pomyślał.
I choć nieraz na własnej skórze przekonał się, że to ciężki kawałek chleba, to nigdy nie żałował swej decyzji. Po kilku latach prowadzenia punktu w Świdniku poczuł, że jako dzierżawca stacji nie może zrobić tyle, ile by chciał. Dusi się, brakuje mu wolności we wprowadzaniu własnych pomysłów. Nie ma to jak własny kąt...Po krótkich poszukiwaniach znalazł stację, która była na sprzedaż. Jej właściciel nie miał pomysłu, ani ochoty na prowadzenie tego interesu...W lutym 2008 roku Pomorski stał się więc właścicielem stacji paliw w Mełgwi, niedaleko Świdnika.
Z sercem do klienta
- Sprzedający nie wkładał w ten interes tyle serca, ile było potrzeba, ja zaś włożyłem całe. Tyle tylko, że musiało potrwać chwilę, aż zauważą to moi klienci – opowiada szef Petro – Pomu, który często staje sam za ladą sklepu albo pod dystrybutorem. Po prostu – potencjalni klienci muszą widzieć i czuć, że komuś zależy na ich zadowoleniu. I chyba Pomorski potrafił im to pokazać, bo podupadające miejsce zaczęło na nowo tętnić życiem i kupującymi. W budowie marki rzetelnej i uczciwej firmy pomaga mu niewątpliwie również to, że stacja należy do grupy Delfin, zrzeszającej podobnych graczy z całej Polski.
- W ten sposób staliśmy się znajomi również dla klientów spoza naszej gminy – tłumaczy. Tyle, że nawet najlepszy szyld nie daje tego, co mogą dać pracujący w firmie ludzie.
- Pierwsze skrzypce gra tu moja żona. Bez niej nie udało by mi się objąć tego wszystkiego – tłumaczy Pomorskii dodaje, że oprócz ukochanej załogę firmy w większości stanowią członkowie rodziny. - To również jego wielki kapitał. Razem można więcej – wiadomo.
Ale mimo, że mógłby pozwolić sobie na zarządzanie przez duże Zet, zza biurka, to nie wyobraża sobie dnia bez doglądnięcia biznesu – dzień bez choć kilku godzin spędzonych na swej stacji uważa za stracony. Położony w centrum miejscowości kompleks to zresztą znakomite miejsce do obserwacji.
Interes się rozwija
Ostatnio Pomorski zauważył, że ludzie w Mełgwi nie mają gdzie się podziać wieczorami. Zwłaszcza w ciepłe, weekendowe wieczory przychodzą do położonego przy stacji sklepiku spożywczego, aby oprócz zrobienia zakupów po prostu ze sobą porozmawiać. Tak jak w przypadku kosiarek, przedsiębiorca nie namyślał się zbyt długo. Pub w położonym na terenie stacji budynku jest już na ukończeniu. Porządny, z profesjonalnie zaaranżowanym wnętrzem, gdzie na chwilę odpoczynku wpadać będą dorośli mieszkańcy Mełgwi. - Myślę, że to również jest dobry pomysł – kwituje.
Co dalej? Tego jeszcze Jakub Pomorski nie wie dokładnie. Przecież dziesięć lat temu nie przypuszczał nawet, że będzie zarabiał na chleb w ten sposób. Jedno jest pewne, Petro – Pom nie będzie stał w miejscu.
Biznes uratował SKOK Świdnik O współpracy ze SKOK-ami Jakub Pomorski mówi w samych superlatywach. I w jego przypadku nie jest to jedynie kurtuazja. Oni uratowali mu biznes i sporo pieniędzy. Kiedy przedsiębiorczy mężczyzna wymyślił sobie, że najlepiej będzie kupić stację benzynową na własność, wiedział też dobrze, że na taką inwestycję go nie stać. Milion złotych – tyle potrzebował. Bez trudu przebrnął przez tony formalności banku, czekał jedynie na podpis kogoś ważnego na samej górze. I co? Nic, po prostu go zabrakło. - Człowiek z banku powiedział, że mu przykro i kredytu nie będzie – wspomina chwilę, gdy oblał go zimny pot. Nie dość, że sprzedającemu przekazał już 100 tys. zaliczki, to jeszcze zobowiązał się, że zapłaci mu drugie tyle w przypadku odstąpienia od umowy. Na szczęście trafił do SKOK-u Świdnik. Po tygodniu miał już potrzebny milion na koncie. |
www.skok.pl