Z jednej strony atakowana jest hodowla, szczególnie krowa, bo, wyobraźcie sobie państwo, bydlę bekając, lub uczciwszy uszy, „puszczając bąki” wydziela gazy cieplarniane. Ba, zdaniem „ekologów” mleko jest szkodliwe, a krowy są gwałcone i cierpią, kiedy się je doi. Myślicie, że żartuję? Otóż nie, posłuchajcie lewicowych idoli, z europosłanką Spurek. Jeszcze gorszym zamachem niż spożywanie mleka i jego przetworów jest jedzenie mięsa, ze zwierząt czy to upolowanych, czy w tym celu hodowanych. Trzeba ludzi, którzy są, w opinii rzeczonych obrońców zwierząt, niemoralnymi barbarzyńcami, bo chcą „żreć” schabowego, kurze udko, czy, nie daj Boże, wołowego steka, zmusić do zaprzestania tych niecnych praktyk kulinarnych. By zniechęcić do hodowli zwierząt, choć przypomnę, że człowiek wykorzystuje zwierzęta od czasu, gdy „zszedł z drzewa” i zobaczył, że w przeciwieństwie do małp, nie ma ogona, „ćwiczy się” mięsożerców psychicznie. Tzw. obrońcy twierdzą, że zwierzęta są właściwie takie, jak ludzie, mają uczucia i prawa (pewnie niedługo np. wyborcze, czy dziedziczenia). Specjalną propagandę stosuje się wobec podatnych na bałamutne argumenty ludzi młodych, wrażliwych, delikatnych i empatycznych. Katolikom podaje się przykład św. Franciszka kochającego stworzenia Boże, choć, on, kiedy trzeba było działać dla ludzi, nie stawiał znaku równości i chodził po okolicy kupując mięso, gdy jego współbracia zakonni się pochorowali i trzeba było ich konkretnie nakarmić.
Kiedy, jako minister rolnictwa, wystąpiłem w obronie zdroworozsądkowych rolników, wśród ogromnego hejtu, jaki mnie spotkał pojawiły się kuriozalne głosy, że wegetarianie są lepszymi ludźmi, bo nie jedzą mięsa. Przypomniałem skromnie, że najbardziej znanym wegetarianinem był niejaki Adolf Hitler, człowiek, którego ja do dobrych ludzi nie zaliczam. Jakieś posłanki podały mnie za to do komisji etyki. No, cóż…Wracając do ataków na rolników to samozwańczy obrońcy zwierząt, nie mając żadnych podstaw, uzurpują sobie prawo do wchodzenia na prywatne posesje i odbierania zwierząt, jeśli uznają, że są one w złej kondycji. Za odbierane zwierzęta każą sobie zdrowo płacić zarówno przez samorządy, jak i przez właścicieli zwierząt. Oczywiście, tam gdzie dochodzi do patologii i zwierzęta są świadomie źle traktowane nie powinno być pobłażania, a wprost przeciwnie napiętnowanie i surowe kary. Jednak tzw. „Animalsi”nie mają najczęściej elementarnej wiedzy zoologicznej, czy weterynaryjnej, która pozwalałaby „na oko” ocenić fizjologiczny stan zwierzęcia. Jako minister zaproponowałem, by osoby wskazane przez organizacje do interwencji w sprawie zwierząt przechodziły specjalistyczne szkolenie, zakończone egzaminem sprawdzającym posiadane umiejętności. Propozycja wywołała u działaczy prozwierzęcych wręcz wściekłość.
Pozostaje jeszcze jeden problem, ważny szczególnie dla nas, Polaków, to jest prawo własności prywatnego terenu. My home is my castle. Jak byście Państwo zareagowali, gdyby ktoś bez pytania wszedł do waszego mieszkania i zabrał kota, uznając, że jest obrzydliwie zapasiony ( chyba powinienem podać przykład raczej psa, czy homika, bo kot komuś dziwnie skojarzyć się może)? Nota bene m. in. nadanie takich głupich praw samozwańczym organizacjom prozwierzęcym w tzw. „Piątce dla zwierząt”, rozsierdziło rolników i wykopało mur nieufności między wsią, a rządzącą partią. Oj dzieje się, dzieje wokół rolników, którzy dość już mają dyfamacji, krzywdzących oskarżeń i podejmowania decyzji poza nimi, zarówno we własnym kraju, jak i w Europie. Na 13. grudnia rolnicy z krajów Unii ogłosili największy w historii protest w Brukseli przeciwko planowanej nowej polityce rolnej, która te różne, nielogiczne i krzywdzące rolników ograniczenia prawnie sankcjonuje. Z powodu pandemii i planowanych krajowych lockdownów przekładają go na początek przyszłego roku. Będzie się działo, a tymczasem pozdrawiam i do miłego.