Spis treści
- Starcie Titanica z górą lodową
- Walka światła z ciemnością - tak tonął Titanic
- Bałtycki Titanic: prom Jan Heweliusz
- Heweliusz szedł na dno stępką do góry
- MF Heweliusz - niestateczny i niesterowny
O 23:40 marynarze na jaskółczym gnieździe zauważyli na wprost statku górę lodową. Ich telefon na mostek był krzykiem przerażenia. Na oko nadwodna część pływającej masy miała jakieś 30 metrów wysokości. A to oznaczało, że pod powierzchnią płaskiej tafli oceanu kryje się ogrom lodu sięgający co najmniej 300 metrów w głąb. Titanic był kolosem, ale w starciu z czymś takim łupinką. Pierwszym, chybionym pomysłem oficera pokładowego było obejście przeszkody z lewej strony. Ta decyzja skutkowała otarciem o nią prawą burtą i rozpruciem ponad 90 metrów poszycia. W rezultacie powstaniem wyrwy, przez którą do wnętrza liniowca wdarła się masa lodowatej wody, zalewając kolejne poziomy, a wreszcie górny pokład, na którym kłębiła się masa pasażerów liczących na dostanie się do niemrawo opuszczanych szalup.
Starcie Titanica z górą lodową
Titanic naparł na „lodową wieżę” siłą rozpędu. Po zastopowaniu maszyn padła komenda „Cała wstecz!”. W trakcie tego manewru góra lodowa rozharatała burtę ponownie, dopełniając dzieła zniszczenia. Woda błyskawicznie wypełniała kunsztownie urządzone pomieszczenia luksusowego liniowca, którego pierwszą klasą podróżowała elita towarzyska oraz szlachetnie utytułowani, a drugą bajecznie bogaci biznesmeni. Wyższe pokłady, a więc i sfery, zapewniały szybszy i prostszy dostęp do szalup. Za to zakwaterowani kilka pięter pod głównym pokładem, płynący do Ameryki za pracą, mieli niewielkie szanse na ratunek. Tonęli w miniaturowych kajutach, z których wyjście prowadziło do ciasnych korytarzyków, do których woda wlewała się rwącymi strumieniami. Żywioł pochłaniał niezatapialny rzekomo statek. W bibliotece, czynnej do 23:30, dopiero co opuszczonej przez towarzystwo przeglądające prasę i oddające się czytaniu najnowszych powieści, dryfowały „ławice” tomów tłoczonych złotymi literami. Dębowe krzesła w stylu art déco, kanapy wyściełane jedwabnym żakardem lub aksamitem, zdawały się tańczyć na wodzie w rytm muzyki dochodzącej nadal z sali restauracyjnej, w której ocean wkrótce miał napić się z porzuconych kieliszków z szampanem.
Polecany artykuł:
Walka światła z ciemnością - tak tonął Titanic
O 1:00 statek był już mocno przechylony. Jeszcze godzina, a woda zalała pokład spacerowy. Wraz z pogrążającym się prawym bokiem Titanica niknęły umieszczone tam łodzie ratunkowe. Pozostało wodowanie tratw – wywrotnych i niepojemnych, z których co chwila osuwały się pod wodę bezwładne ciała śmiertelnie wyziębionych ofiar. Tym, którzy ocaleli długo śniły się ich zamarznięte oczy. W miejscu tragedii Atlantyk ma ok. 4 km głębokości. Pogrążający się w głębinie Titanic niemal do końca rozświetlał czarny przestwór oceanu niczym choinka. Utrata prądu nastąpiła dopiero wtedy, gdy zaczęły się zanurzać kominy. Kiedy pochylenie kadłuba przekroczyło 40 stopni, rufa statku oderwała się od reszty. Upiorny widok dziobu olbrzyma zanurzającego się bezpowrotnie niemal pionowo zahipnotyzował rozbitków o 2:20. Obie części, pełne jeszcze żywych ludzi uwięzionych w kabinach majestatycznie schodziły coraz niżej i niżej, aby o 3:30 osiąść na dnie Atlantyku na głębokości 3800 metrów.
Bałtycki Titanic: prom Jan Heweliusz
Jeśli chodzi liczbę katastrofalnych zatonięć, wszelkie rekordy bije... Bałtyk. Oglądany z perspektywy piaszczystych plaż wydaje się bezpieczny, ale jest morzem zimnym i nieprzewidywalnym, rządzonym przez silne lodowate prądy i nagłe sztormy. Jego wody są nieprzeniknione, a dno, na którym wiją się czarne padlinożerne śluzice, jest bardzo muliste. Szacuje się, że spoczywa na nim około 10 tys. wraków zatopionych na przestrzeni setek lat. Jak dotąd udało się zlokalizować 3 tys. Są między nimi „bałtyckie Titaniki”: Goya, Gustloff i Steuben, które stały się symbolami morskiej hekatomby: pod koniec wojny w trakcie ucieczki Niemców z Pomorza i Prus Wschodnich utonęło na nich około 20 tys. ludzi. Ponownie głośno zrobiło się ostatnio o bałtyckiej katastrofie promu Heweliusz, a to za sprawą serialu w reżyserii Jana Holoubka, który będzie miał premierę na streamingu w 2025 roku. Polski prom zbudowany w Norwegii zaczął tonąć nocą 14 stycznia 1993 roku o 3:30. Właśnie o tej godzinie dna sięgnął Titanic. Katastrofa Heweliusza przypominała tę atlantycką z 1912 roku jeszcze w jednym. W obu wypadkach ludzi zabijało zimno. Temperatura ciała jednego z cudem uratowanych członków załogi Heweliusza spadła do 25 st. Gdy 31 lat temu nad ranem w południowo-zachodniej części Bałtyku rozpętał się sztorm, dla płynącego tamtędy polskiego promu kolejowo-samochodowego, zmierzającego do Ystad, zaczęła się walka o wszystko. O 5:12 było już po morskiej bitwie. 125-metrowy MF Jan Heweliusz szedł na dno. Życie załogi, pasażerów, wszystkich płynących promem znalazło się w szponach żywiołu.
Heweliusz szedł na dno stępką do góry
102 minuty które 14 stycznia 1993 roku dzieliły Heweliusza od katastrofy, to czas wypełniony huraganowym wiatrem i hukiem fal dochodzących niekiedy do 15 metrów wysokości, przekrzykiwaniem się załogi i błaganiami oszalałych ze strachu pasażerów. We wnętrzu promu miotały się z burty na burtę przewrócone wagony kolejowe i ciężarówki. Załoga robiła wszystko, aby skierować jednostkę bliżej lądu mogącego osłonić ją przed wiatrem przekraczającym 120 km/h (12 w skali Beauforta). Przechył jednostki sięgnął 70 st., ściany korytarzy prowadzących na pokład stawały się podłogami i sufitami, co zmuszało do poruszania się na czworakach. Jeszcze szybciej niż na Titanicu wypełniała je lodowata woda. Głos kapitana usiłującego podać przez radio pozycję Heweliusza zagłuszał huk sztormu. Wagony składów towarowych, koziołkujące w ładowni, gnące się blachy tirów, wydawały upiorne dźwięki. To samo opisywali uratowani pasażerowie Titanica: odgłos nadciągających zewsząd stalowych gigantów, ścierających się we wściekłych zapasach. Heweliusz przechylał się bardzo szybko, padł więc rozkaz opuszczenia promu. Spuszczano szalupy. Niektóre z nich zrywały się same, a spadając, nabierały wody. Liny pękały wskutek potężnych naprężeń. Sygnały S.O.S. słane w eter przez radiostację Heweliusza ustały o 5:10. Radiostacja promu zamilkła na dwie minuty przed jego gwałtownym obrotem stępką do góry.
MF Heweliusz - niestateczny i niesterowny
Ci, którzy wypadli za burtę Heweliusza, umierali z zimna. Bez piankowego kombinezonu, izolującego od warunków zewnętrznych, śmierć w wodzie o temperaturze 2 st. nadchodzi niemal natychmiast. Mózg wyłącza wtedy funkcje nie będące niezbędnymi do przeżycia, w tym poruszanie kończynami. Bez tego nie można utrzymać się na powierzchni wody, rozbitek tonie więc jak kamień. Wszystkie osoby ocalałe z Heweliusza miały na sobie ubrania ochronne. Inni, a pośród nich młoda kobieta z wtulonym w nią małym dzieckiem, mogliby zostać wydarci śmierci, gdyby akcja ratunkowa odbyła się jak należy. Niemieckie śmigłowce, zamiast ratownika chwytającego rozbitków, opuszczały liny i siatki, wyślizgujące się ze zgrabiałych z zimna dłoni pozbawionych czucia. Kiedy dołączyły do niej polskie załogi ratunkowe, nie było już szans na wyłowienie żywych rozbitków. W ciągu 15 lat poprzedzających zatonięcie, Heweliusz miał aż 28 poważnych wypadków. Kilka razy kładł się na morzu na burcie, zaliczył też zderzenia. W ostatnią podróż popłynął z uszkodzoną furtą rufową, czyli tylnymi wrotami w kadłubie. Mówiono o nim „zabetonowany”, bo po pożarze jednego z górnych pokładów (w 1986 roku) zalano go 115 tonami betonu. Niestateczny i niesterowny Heweliusz zniknął pod wodą 14 stycznia 1993 r. Ocalało zaledwie 9 osób. Zginęło 35 pasażerów i 20 marynarzy. Na północ od Rugii na falach kołysze się boja. 30 metrów pod nią, na mulistym bałtyckim dnie – cmentarzysku statków – w absolutnej ciemności spoczywa MF Jan Heweliusz.