Branże transportu i motoryzacji już za kilkanaście lat mogą wyglądać zupełnie inaczej. Wynika to z planowanego zakazu rejestracji, a co za tym idzie, sprzedaży nowych aut spalinowych, który miałby wejść w życie już w 2035 roku. A to oznacza, że za 14 lat z polskiego rynku miałyby zniknąć samochody napędzane benzyną i dieslem.
Bez wiodących graczy
Plan spotkał się z aprobatą licznych uczestników szczytu COP26, w tym Polski, która zobowiązała się do podpisania oficjalnej deklaracji. Wśród sygnatariuszy znalazły się m.in. Wielka Brytania, Holandia, Dania, Szwecja, Austria, Słowenia, Turcja czy Kanada. Na liście znalazły się aż 24 państwa. Zabrakło jednak największych gospodarek świata: Stanów Zjednoczonych, Japonii, Chin, Francji czy Niemiec, które tłumaczą swoją decyzję kwestiami formalnymi związanymi ze zmianami politycznymi w kraju i koniecznością utworzenia nowego rządu. Jak podaje Deutsche Welle, Niemcy nie podpisały porozumienia z uwagi na niezgodę w kwestii tzw. paliw syntetycznych – przedstawiciele rządu uważają, że deklaracja powinna dopuszczać silniki na ten typ paliwa.
ZOBACZ: Kierowcy z dieslem przerażeni. Olej napędowy ponad 6 zł
Restrykcje dla wszystkich
Negocjatorzy COP26 chcieli, by rządy i producenci samochodów osobowych jednoznacznie zobowiązali się do przejścia wyłącznie na pojazdy w 100 proc. bezemisyjne. Wśród producentów samochodów, sześciu oficjalnie poparło porozumienie: General Motors, Ford, Mercedes Benz, Jaguar Land Rover, Volvo i chiński BYD Auto. Nie przystapiły do niego takie marki jak Renault, Toyota czy Volkswagen. Jednak ze względu na plan wprowadzenia restrykcyjnych przepisów w poszczególnych krajach, i tak będą musiały się podporządkować.
Zaangażowane rządy chcą „pracować nad tym, by cała sprzedaż nowych samochodów osobowych i lekkich samochodów dostawczych do 2040 roku na całym świecie, a na wiodących rynkach najpóźniej do 2035 roku, była bezemisyjna” - donosi PAP.