Trudno mi sobie wyobrazić najazd pogrążonych w kryzysie Greków, którzy mieliby u nas zostawiać tysiące euro. Włodarze stolicy, a także hotelarze, właściciele restauracji i sprzedawcy pamiątek znacznie chętniej widzieliby u siebie bogatych Niemców i nieliczących się z groszem - a raczej z funtem - Anglików. No cóż, los chciał inaczej i jakoś z tym problemem trzeba będzie się zmierzyć, to znaczy obniżyć prognozy swoich zysków.
Hotelarze w miastach goszczących EURO 2012 na czas rozgrywek podnieśli ceny. To niby zrozumiałe, że popyt wpływa na podaż. Ale podnoszenie cen, i tak już wysokich, dziesięciokrotnie czy nawet trzydziestokrotnie, to już nie przesada, to zwykły rozbój. Trudno tych, którzy w ciągu kilku tygodni próbują zarobić tyle, co przez cały rok, nazwać przedsiębiorcami. Niestety, wielu takich "przedsiębiorców" mamy u nas w kraju. Windowanie ponad zdrowy rozsądek cen w sezonie letnim nad morzem czy w Zakopanem kończy się odpływem turystów. W dłuższej perspektywie to droga donikąd.
Polskim piłkarzom życzę sukcesów, chociaż niespecjalnie w nie wierzę. Naszym przedsiębiorcom życzę zarobków na EURO 2012. A hotelarzom, którzy podnieśli ceny trzydziestokrotnie życzę, by zamiast rozradowanych kibiców, po ich pokojach hulał wiatr.