– Spółka InPost jest największym niezależnym operatorem pocztowym o zasięgu ogólnopolskim. Zdobyła już 14 proc. polskiego rynku pocztowego, ale początki były skromne. Zaczynał pan w trakcie studiów od… rozdawania ulotek.
– Pomysł roznoszenia ulotek podsunął mi kolega z akademika. Od razu wcieliliśmy go w życie, w 1999 roku jeszcze na III roku studiów. Na starcie mieliśmy zaledwie 20 tys. zł. Szybko się okazało, że nie taki ten biznes łatwy. Poza ulotkami zajmowaliśmy się również tworzeniem stron internetowych. Jednak kompletnie się na tym nie znaliśmy. W pierwszych 3 miesiącach mieliśmy 3 klientów, a rachunki firmowe trzeba było opłacić. Po 4 miesiącach okazało się, że pieniędzy wystarczy nam na jakiś miesiąc funkcjonowania. Widząc zbliżający się koniec naszego biznesu, za ostatnie pieniądze zamieściłem ogłoszenie w gazecie: „Kolportaż ulotek za 5 gr”. To był przełom. Okazało się, że cena, którą zaproponowaliśmy, jest bardzo atrakcyjna. Pierwszy klient zadzwonił już następnego dnia. Po miesiącu mieliśmy zlecenie na 40 tys. ulotek. Cały akademik był zaangażowany w ich roznoszenie i to w trakcie sesji. Pierwsze zlecenie obejmowało2,5 tys. ulotek. Roznosiliśmy je osobiście w strugach deszczu i zarobiliśmy bajeczną sumę 125 zł.
– Dziś jest pan milionerem, ale pierwszy kontakt z biznesem nie był zbyt zachęcający, bo stracił pan większość pieniędzy zainwestowanych na giełdzie. Ta porażka nie zniechęciła jednak pana do pracy na własny rachunek.
– Nie zrażam się niepowodzeniami. Oczywiście staram się do niech nie dopuszczać, ale w biznesie jest to nieuniknione. Gdy na giełdzie straciłem pieniądze ojca, wiedziałem, że muszę je odpracować. Tak też zrobiłem. W początkowej fazie rozwoju firmy InPost też więcej traciłem, niż zarabiałem, ale ta sytuacja motywowała mnie jedynie do wytężonej pracy i walki o każdy doręczony za pośrednictwem InPost list. Tak zostało mi do dzisiaj…
– Kiedy zaczął pan myśleć o stworzeniu alternatywnego operatora pocztowego, który przeciwstawiłby się monopoliście?
– Utworzenie firmy pocztowej było naturalną koleją rzeczy. Wszystko zapowiadało się fajnie, bo – mając doświadczenie w doręczaniu 1 mld 200 mln ulotek rocznie, 7 tysięcy osób, które to robią w całym kraju, ponad 40 oddziałów – wydawało nam się, że przejście z ulotek na listy jest proste. W biznesplanie założyliśmy, że jeśli człowiek roznosi 2–2,5 tys. ulotek dziennie, będzie w stanie dostarczyć 200 listów. Tymczasem nasi listonosze przez pierwszy okres nosili 40 listów dziennie. Konieczność zatrudnienia pracowników na etaty, koszty ZUS, papierologia – wszystko to sprawiło, że w szczytowym momencie działania InPost traciliśmy 1–1,5 mln miesięcznie. Na szczęście równolegle prowadziliśmy prace z wejściem spółki Integer.pl na giełdę, z której pozyskaliśmy 21 mln zł właśnie na rozwój. Po 2 latach udało się wyjść na prostą, po 6 osiągnęliśmy 550 listów dziennie. Słynne metalowe blaszki, które dołączaliśmy do listów, wielu wprawiały w osłupienie, ale to był nasz znak rozpoznawczy i dzięki nim skruszyliśmy monopol Poczty. Ważna była również odwaga biznesowa i upór w dążeniu do celu.
– W 2009 roku pojawił się flagowy produkt – paczkomaty, które z miejsca zdobyły rynek. Na czym polega ta usługa?
– To innowacyjne rozwiązanie, które umożliwia szybkie i bezpieczne nadawanie oraz odbieranie paczek przez całą dobę, 7 dni w tygodniu, bez kolejek i w dogodnej lokalizacji. Po otrzymaniu SMS-a i e-maila klient może odebrać paczkę w dogodnym dla siebie momencie. Paczkomaty są też doskonałym rozwiązaniem logistycznym dla sklepów internetowych, ponieważ przesyłka jest gotowa do odbioru już dzień po jej nadaniu. Niebawem pojawią się urządzenia nowej generacji, z których można będzie korzystać bezpośrednio przez interfejs bankomatu.
– Paczkomaty przyjęły się nie tylko w Polsce, podbijają świat, stoją już w innych krajach. Planuje pan dalszą międzynarodową ekspansję?
– W Polsce i na rynkach zagranicznych funkcjonuje już 1400 automatów, z czego niemal połowa w kraju, a reszta na 14 zagranicznych rynkach – od Litwy po Brazylię, Chile czy Australię. Do końca 2013 roku uruchomimy 3400 kolejnych urządzeń na całym świecie. Paczkomaty InPost to druga co do wielkości na świecie sieć logistyczna, pozwalająca na całodobowe doręczanie przesyłek.
– Po paczkomatach myśli pan już o kolejnym produkcie, który zmieni rynek – wirtualnej poczcie. Jak będzie działała?
– Automat pocztowy docelowo zastąpi klasyczną placówkę pocztową. Umożliwia nie tylko odbiór listów i paczek, ale też wpłatę i wypłatę gotówki oraz płacenie rachunków czy transfery pieniężne. Rynkowa cena jednej maszyny to ok. 150–200 tys. zł. Przyjmując standardowy koszt uruchomienia i prowadzenia placówki pocztowej, można założyć, że inwestycja w te urządzenia zwróci się – w przypadku osób prowadzących tego typu działalność – w niespełna rok.
– Planuje pan również współpracę z bankami i sprzedaż usług finansowych i ubezpieczeniowych. Na jakim etapie są te pomysły?
– Przekazy pieniężne Western Union są już bezpłatnie dostarczane bezpośrednio do klienta. Ubezpieczenia komunikacyjne LINK4 sprzedajemy w ok. 100 placówkach sieci InPost, w planach jest doręczanie przekazów pieniężnych i sprzedaż ubezpieczeń mieszkaniowych. Umowa z Generali obejmuje sprzedaż indywidualnych ubezpieczeń majątkowych, NNW i turystycznych, komunikacyjnych oraz ubezpieczenia majątkowe, OC i transportowe, a w przyszłości ubezpieczenia na życie. Nie ukrywam, że chcemy również pozyskać jako partnera bank, którego produkty będziemy mogli oferować w naszych placówkach.
– W 2011 zajmował pan 80. pozycję na liście najbogatszych Polaków „Wprost”, ale w ciągu roku awansował aż o 10 miejsc. Pana majątek rośnie w imponującym tempie. Tak samo wartość pana spółki Integer. Nie powiedział pan jeszcze ostatniego słowa...
– Oczywiście, że nie. Wszystko, co robię, sprowadza się do rozwoju Grupy Integer.pl. Dzięki temu od lat utrzymujemy mocną pozycję na GPW. Jednak zupełnie niezasadne jest przekładanie wartości firmy, którą zarządzam, na wycenę mojego majątku. W rankingach najbogatszych Polaków nikt nie uwzględnia ogromnych inwestycji, które prowadzimy w ramach rozwoju sieci paczkomatów na zagranicznych rynkach, tylko mnoży liczbę akcji przez ich cenę w danym dniu.