Anna Bartosiewicz: Co należałoby zmienić w Polsce, aby wspierać awanse kobiet?
Henryka Bochniarz: Po pierwsze, musimy stworzyć instytucje umożliwiające kobietom swobodny rozwój zawodowy. Przykładowo, we Francji każde dziecko ma zapewnione bezpłatne miejsce w przedszkolu. W tym obszarze powinna zajść rewolucja. Swobodny dostęp do przedszkoli i żłobków powinien stanowić priorytet dla rządu. Tymczasem zmierzamy dokładnie w przeciwnym kierunku, bo system „500+" będzie wpychać kobiety do domów, a nie – wyciągać na rynek pracy. Już teraz przedsiębiorcy wysyłają wyraźne sygnały świadczące o problemie. Nie wiem, czy rząd zdawał sobie sprawę z tego, jakie będą konsekwencje wdrożenia programu „Rodzina 500+".
Jak program „Rodzina 500+" wpłynie na rynek pracy?
Ostatnio uczestniczyłam w spotkaniu przedsiębiorców z województwa warmińsko-mazurskiego. Wzięło w nim udział ok. 200 osób. W większości byli to właściciele małych przedsiębiorstw usługowo-budowlanych, hoteli i firm agroturystycznych. Dyskusję zdominowała problematyka „500+". Okazało się, że kobiety, a nawet mężczyźni, którzy podejmowali wcześniej dodatkową pracę zarobkową, teraz nie chcą iść do pracy. Uznali, że skoro mają dwójkę – trójkę dzieci, – a na wsiach jest to standard, – i spełniają kryteria dochodowe programu „Rodzina 500+", to nie opłaca im się iść do pracy. Wolą pobierać od państwa 1500 zł miesięcznie. Praca wymaga przecież nie tylko nakładów czasowych, ale także tych związanych z dojazdem i ubraniem.
Realizując program "Rodzina 500+", robimy ruch wstecz. Efekt 500+ będzie taki, że na rynku naprawdę zacznie brakować ludzi do pracy. Już teraz marże na Mazurach są bardzo niskie, biznes – mało rentowny, a stanowiska do obsadzenia – kiepsko płatne. Nawet jeżeli pracodawcy zaoferowaliby wyższe wynagrodzenia, żeby stać się konkurencyjnymi dla „500+", to nie wystarczy.
Rozmawiałam z ludźmi, którzy prowadzą różne programy socjalne i oni są załamani. Obecnie nikt nie chce realizować tych programów, a tym bardziej – uczestniczyć w nich. Projekty, które mam na myśli, miały zachęcać kobiety do poszerzania swoich kompetencji zawodowych, a przez to – ułatwić im zaadoptowanie się do nowej sytuacji rynkowej. Teraz okazuje się, że ten wieloletni wysiłek może pójść na marne.
Jak, Pani zdaniem, powinien wyglądać idealny program prorodzinny, alternatywa dla „Rodziny 500+"?
Myślę, że najważniejsze jest to, żeby kobiety miały autentyczny wybór. Państwo powinno stworzyć kobietom, które nie chcą rezygnować z rodziny, warunki umożliwiające im aktywność zawodową. Akurat te formy wsparcia były rozwinięte w systemie komunistycznym, w którym dorastały moje dzieci. Zapisanie dziecka do żłobka czy przedszkola w pobliżu domu nie było wówczas problemu , w związku z czym kobieta mogła pozwolić sobie na łączenie pracy zawodowej z wychowywaniem dzieci.
Przeczytaj również: Światowy szczyt kobiet w Polsce
Drugą kwestię stanowią kwoty w spółkach (określony procentowo udział kobiet i mężczyzn, przyp. red.). One również są bardzo ważne. Jeżeli w zarządach zasiada 30 – 40 proc. kobiet, jak ma to miejsce w Niemczech czy we Francji, firmy zaczynają inaczej funkcjonować. Nie organizuje się już spotkania zarządu o godz. 17:00, tylko o porze dogodnej dla rodziców. Jest to kwestia zmiany myślenia. Obecnie wielu przedsiębiorców w ogóle nie zastanawia się nad tym, z jakich obowiązków domowych muszą wywiązywać się rodzice, chociaż trzeba przyznać, że coraz więcej mężczyzn partycypuje w tych obowiązkach. Mimo to w dalszym ciągu ojcowie, którzy korzystają z urlopów tacierzyńskich, stanowią margines. Kwoty są niezmiernie ważne, bo zmieniają funkcjonowanie firmy.
Jak wzmocnić reprezentację kobiet w polityce?
W tym przypadku także bardzo dobrym narzędziem są kwoty na listach wyborczych. Uważam jednak, że w tej kwestii potrzebna jest zmiana mentalności samych kobiet. Nadal boją się one sprawowania kierowniczych funkcji. Część kobiet, która wiedzą, że startuje z nierównej pozycji, od razu się wycofuje.
Po drugie, do wprowadzenia zmiany niezbędny jest wzrost świadomości mężczyzn. W dalszym ciągu to oni podejmują kluczowe decyzje. Nie oddadzą dobrowolnie 30 – 40 proc. stanowisk w parlamencie. Wielokrotnie powtarzam, że gdyby to kobiety od wieków rządziły i piastowały kierownicze stanowiska, reagowałyby dokładnie tak samo, jak robią to mężczyźni. Im również trudno byłoby rozstać się z monopolistyczną pozycją.
Co udało się zdziałać Konfederacji Lewiatan w kwestii wyrównywania szans kobiet i mężczyzn na rynku pracy?
W Polsce nie ma prawnych rozwiązań w tym zakresie. Oczywiście próbujemy je przeforsować, ale póki nie zacznie sprzyjać nam większość parlamentarna, nie da się tego osiągnąć. Staramy się wpływać na świadomość przedsiębiorców, np. przekonywać ich, że warto zakładać przedszkola. Własne przedszkole posiada m.in. TVN.
Jak ocenia Pani perspektywy Polek na piastowanie najważniejszych funkcji w firmach? Co zostało do zrobienia, a co już zostało zrobione?
Tutaj niestety nie mamy wielkich osiągnięć. Mówimy, że ponad 50 proc. pracowników stanowią kobiety, a ponadto 60 proc. pracowników z wyższym wykształceniem jest płci żeńskiej. Wydawałoby się więc, że droga kobiet do wyższych szczebli kariery będzie czymś naturalnym. Okazuje się jednak, że jest inaczej.
Może cię zainteresować: Kobiety są mniej przedsiębiorcze niż mężczyźni?
Kobiety dominują wśród pracowników na niższych stanowiskach. Wystarczy wejść do jakiegokolwiek banku, aby przekonać się, że w obsłudze klienta przeważają kobiety. Wśród dyrektorów stanowią 50 – 60 proc., ale w zarządach spółek albo w ogóle ich nie ma, albo występują w pojedynczych przypadkach. Przeprowadzono wiele badań na ten temat.
Zmaskulinizowane zarządy w dużej odzwierciedlają bariery, które mają same kobiety – nie tylko chcą one realizować się zawodowo, ale również stawiają sobie osobiste cele, związane z dziećmi i rodziną. W tak konserwatywnym kraju jak Polska większość obowiązków związanych z wychowywaniem dzieci spoczywa na kobiecie. Przeciętna kobieta spędza w domu dwa razy więcej czasu niż mężczyzna. Jeżeli o godz. 17:00 zostanie zwołane posiedzenie zarządu, a matka powinna w tym czasie odebrać dzieci z przedszkola, to prędzej czy później może zrezygnować z kariery i skoncentrować się na wychowywaniu dzieci.
W Polsce mamy bardzo słabo rozwinięty system instytucji, które wspierałyby kobiety, np. przedszkoli i żłóbków. Kobieta, która idzie na urlop macierzyński, a potem rodzicielski czy wychowawczy, wypada ze ścieżki rozwoju zawodowego, na którą składają się m.in. szkolenia i awanse. Gdy po dwóch – trzech latach, kiedy wraca na rynek pracy, przedsiębiorstwo, w którym pracowała, stanowi już zupełnie inne miejsce. W chwili obecnej wszystko zmienia się tak szybko, że po porodzie kobieta musi od nowa wdrażać się w rytm funkcjonowania firmy. W tym czasie, kiedy kobiety przebywają na urlopach, mężczyźni realizują się zawodowo, dzięki czemu mogą zajść dużo dalej niż kobiety przy podobnym nakładzie pracy.