Skąd pomysł śniadań na trawie? Zaczęło się od małego, skromnego w zamyśle spotkania w plenerze dla sąsiadów i znajomych. — Po przyjeździe do Warszawy zamieszkałem na Żoliborzu. Mimo że dzielnica ma wiele uroczych i pięknych zakątków, to w warstwie społecznej, towarzyskiej niewiele się działo. Postanowiłem zorganizować coś fajnego, wspólne śniadanie. Każdy coś przyniósł, wyszło świetnie, było jakieś tysiąc osób — opowiada Krzysztof Cybruch, pomysłodawca Targu Śniadaniowego.
Pierwszy targ odbył się na żoliborskim skwerze Wojska Polskiego w kwietniu 2013 roku. Teraz w Warszawie targi odbywają się dwa razy w tygodniu: w sobotę na Żoliborzu i nad gocławskim jeziorkiem Balaton, a w niedzielę na Mokotowie. Poza stolicą były organizowane w Sopocie, we Wrocławiu, w Poznaniu i Krakowie. Organizatorzy podają, że co weekend zostaje zjedzonych 19 000 śniadań i wypitych 13 500 kaw.
Jednak Targ Śniadaniowy ma jednak swoją specyfikę, nie jest zwykłe nagromadzenie kramów z jedzeniem. Najważniejszy jest komfort gości i poczucie "swojskości".
— Nie wpuszczamy firm z nachalną promocją czy product placementem, wszystkich wystawców dobieramy pod kątem tego, czy pasują do naszego profilu. Nie bierzemy wszystkich, którzy zapłacą, także wydarzenia marketingowe muszą pasować do naszej koncepcji. Jeśli producent AGD chce się u nas promować, to organizuje warsztaty kulinarne, gdzie jeszcze można wygrać nagrody. Inni zainteresowani przychodzą z usługami, które mają naszym gościom umilić czas podczas śniadania, np. przejażdżką nowym modelem samochodu — mówi Krzysztof Cybruch.
Podobne idee przyswiecają organizatorom Slow Marketu. Cytując organizatorów: "przedstawiamy Wam najlepszą selekcję kilkuset wystawców tworzących w zgodzie z nurtem Slow. Starannie wybieramy marki, dzięki którym niezmiennie trzymamy się zasady #KupujLepszeProdukty. Chcesz przyjść i coś sobie kupić? Przyjdź. Ale spokojnie, nie śpiesz się".
Ale są również targi, na których się nie kupuje, tylko ... wymienia. Wymienić można ubrania, meble, książki czy winyle. Nie ma ustalonych cen ani taryf ani kursów wymiany. Można wymienić, ale nie ma żadnego przymusu. Coraz poplarniejsze są tzw. garażówki, gdzie w formie targu z kramami rozstawiają się różnej maści i autoramentu sprzedawcy, którzy pozbywają się wszystkiego. Ostatnio swoją garażówkę urządziło ... Muzeum Sztuki Nowoczesnej, które z uwagi na ograniczenie przestrzeni wystawowej postanowiło wyprzedać zbędne przedmioty.
Tak więc, czy to Targ Rybny w zimę na placu Napoleona naprzeciw Narodowego Banku Polskiego, czy garażówa na Saskiej Kępie, obliczu targu się zmienia. W planach są już kolejne, nowe imprezy. Trudno już jest wrócić z targu tylko z porem i jajkami w koszyku.