Rekruterzy tłumaczą, że tego typu zachowania pojawiają się najczęściej w tych branżach, w których o fachowców jest najtrudniej. Jak przykład podają branżę IT. Hubert Kubasiewicz z iTalents, agencji HR rekrutującej informatyków w rozmowie z INN:Poland tłumaczy, że mniej więcej co piąty kandydat nie przychodzi na rozmowę o pracę. – Możemy mówić wiele o wychowaniu takich ludzi, ale przez to, że dostają tak wiele ofert, myślą, że są wybrańcami, że mogą się w ten sposób zachowywać – mówi.
Zobacz także: W tym roku prawie co trzeci Polak zmienił pracę
Pracodawcy, nauczeni doświadczeniem, potwierdzają udział kandydata w spotkaniu nawet klika godzin przed jego rozpoczęciem Co się okazuje? że poszukujący pracy mówią, że się zjawią – po czym i tak nie przychodzą.
Z punktu widzenia osób, które rekrutacją się zajmują to przede wszystkim dowód złego wychowania, braku elementarnej kindersztuby. Pracodawcy ponoszą jednak z tego tytułu realne straty. Rezerwują swój czas, często rezygnują z innych obowiązków.
O tym, że nieprzychodzenie na rozmowy nie jest wydumanym problemem garstki rekruterów świadczą komentarze internautów, które pojawiają się pod tekstami na ten temat. Niektórzy z nich przyznają, że sami kiedyś zachowali się w ten sposób. Wielu z nich przyznaje, że niezależnie od różnych okoliczności, elementarne zasady kultury osobistej wymagają, by uprzedzić o tym, że nie przyjdzie się na umówione spotkanie.
Podkreślają jednak, że każdy medal na dwie strony, a zachowanie potencjalnych pracowników to przysłowiowe płacenie pięknym za nadobne. „Właśnie, pewien poziom kultury trzeba zachować. To działa w obie strony, czego wielu rekruterów nie zauważa, albo nie chce zauważać” - czytamy w jednym z komentarzy. - „To teraz punkt widzenia rekrutowanego, na podstawie własnych i cudzych doświadczeń. Oczywiście rozumiem że kontaktują się tylko z wybranymi kandydatami, ale jeżeli już następuje kontakt/rozmowa telefoniczna (czytaj: wstępne przesłuchanie), na końcu której pada, skontaktujemy się, a potem często, nie ma kontaktu, to czym to się różni od opisanego postępowania? Ja rozumiem że mają mało czasu i duży "przerób" ale jakieś zasady obowiązują. Ale to wcale nie jest jeszcze najgorsze. W wielu przypadkach, nawet po odbyciu rozmowy/rozmów, rekruter/pracodaca, nie raczy poinformować, iż jednak wybrano innego kandydata i ew. podziękować za poświęcony czas”.
Czytaj również: Warszawa bez listonoszy. Nie chcą pracować za niskie stawki
To jednak nie jedyne argumenty wysuwane przez internautów. „Biadolenie i bełkot "zapracowanych" pseudo specjalistów od HR. Ilu osobom nie odpisali lub nie powiadomili o wynikach rekrutacji ? Do ilu osób dzwonili po 2 lub więcej tygodniach od momentu opublikowania ogłoszenia ? Ile firm nie podaje prawdziwych i realnych warunków zatrudnienia ? Ile firm chowa się za tzw. "rekrutacją ukrytą" ? Boją się podać nazwę firmy, a potem dziwią się, że po telefonie, gdy już nazwę muszą podać zostają sprawdzani i wychodzą "kwiatki"?” - to kolejny wpis.
I jeszcze jeden: „Oczekuję jawności, informacji o firmie, która rekrutuje. Szlag mnie trafia jak widzę "rekrutacja ukryta". Mieszkam pod Warszawą i nie każda lokalizacja w Warszawie mi pasuje. Jakby pracodawca podał chociaż dzielnicę to już wiadomo czy wysyłać CV, czy nie. I opinie - tak, ja też sprawdzam w necie opinię o pracodawcy, ale mogę to zrobić dopiero jak firma mnie zaprosi na spotkanie, wcześniej nie wiem komu wysyłam CV. Brak informacji od Pracodawcy w ogłoszeniu - to brak szacunku dla potencjalnych pracowników. Więc później się odwdzięczamy.”
Specjaliści od rekrutacji ostrzegają jednak, że takie zachowanie może uderzyć rykoszetem w samych kandydatów. Niewykluczone, że w przyszłości mogą starać się o posadę w tej samej firmie lub u rekrutera, którego wcześniej zlekceważyli. Ich szanse na będą wtedy zerowe.
MK