„Super Express”: - Pokusiłby się pan o wskazanie, kiedy nastąpi szczyt inflacyjny i jaki będzie poziom średniorocznej inflacji?
Prof. Jerzy Hausner: - Na pewno średnioroczna inflacja będzie wyższa niż ta, którą zapisano w budżecie. Myślę, że będzie to wyraźnie powyżej 10 proc.
- Skąd tak wysoka inflacja?
- Tych przyczyn jest kilka. Gdy mówimy o inflacji dwucyfrowej, te czynniki wzajemnie się napędzają. To od czego się na ogół inflacja zaczyna, ma już mniejsze znaczenie od tego, że kiedy inflacja jest już nakręcona, to każdy z tych czynników ją wzmacnia. Dlatego używamy takich określeń jak spirala cenowo-płacowa, spirala cenowo-materiałowo. Każdy wzrost cen i każdy dodatkowy dopływ pieniądza powoduje wzrost inflacji.
- Czy jest możliwość zatrzymania inflacji? A jeśli tak, to czy da się to zrobić w miarę bezboleśnie?
- Nie ma czegoś takiego jak bezbolesne, bezkosztowe obniżenie inflacji do poziomu uznawanego za normalny. A ekonomiści uważają, że to 2-2,5 proc.
- Zostawmy na moment koszty dezinflacji. Jakie mamy możliwości, by ją przeprowadzić?
- Zacznijmy od tego, czym jest inflacja: to nadmiar pieniądza w stosunku do ilości towarów i usług, które w danym momencie są w gospodarce oferowane. Po to, by zdławić inflację, trzeba zdjąć z rynku nadwyżkę pieniądza. Jednym ze sposobów na to jest podnoszenie podatków. Innym jest wymuszenie oszczędności i wreszcie wstrzymanie dopływu gotówki. Trzeba więc zamrażać możliwość uzyskiwania wyższych dochodów, ograniczać dynamikę wydatków. Jednocześnie jest oddziaływanie w dłuższym okresie, które polega na pobudzeniu wyższej aktywności gospodarczej, m.in. przez bardziej produktywne wykorzystywanie zasobów. W zależności od sytuacji, możemy posługiwać się całą gamą instrumentów. Podstawowe narzędzie, które ma Narodowy Bank Polski to wpływanie na cenę pieniądza, które polega na tym, że bank centralny określa tzw. stopę referencyjną. Ona określa zaś to, po jakiej stopie rynkowej banki udzielają kredytów i jakie są stopy za depozyty. Im stopa referencyjna jest wyższa, tym droższy jest pieniądz. Im jest droższy, tym jest go, oczywiście, mniej. W ten sposób możemy dławić inflacji.
- Ale jak pan mówi, nie tylko wyższe stopy pomagają walce z inflacją.
- Do takich instrumentów należą np. obligacje antyinflacyjne, które mogłyby nakłonić ludzi do tego, by rezygnować z konsumpcji i oszczędzać. Wszystkich instrumentów nie sposób wymienić w krótkim czasie, ale jest ich rzeczywiście dużo. Problem polega na tym, że z jednej strony bank centralny powinien dbać o to, by pieniądza nie było w nadmiarze, a z drugiej rząd powinien dbać o to, by w okresie inflacji ograniczać wzrost wydatków budżetowych. Jeśli więc mówimy o polityce antyinflacyjnej, to nie jest nią na pewno zwiększanie różnego rodzaju wydatków. Nie jest nią też obniżanie podatków, ale ich podnoszenie.
Ciąg dalszy tekstu pod wideo
Jeśli więc mówimy o polityce antyinflacyjnej, to nie jest nią na pewno zwiększanie różnego rodzaju wydatków. Nie jest nią też obniżanie podatków, ale ich podnoszenie
Polecany artykuł:
- W Polsce mamy sytuację, w której NBP podnosi stopy procentowe, a z drugiej rząd, który zwiększa transfery socjalne i obniża podatki. Czym taka praktyka może się skończyć?
- Jeszcze wyższą inflacją. Problem jest taki, że do wysokiej inflacji uczestnicy rynku dostosowują się do niej. Na przykład, jeśli jest wysoka inflacja, to ci, którzy kupują od państwa obligacje skarbowe, żądają, żeby premia za to ryzyko była relatywnie wyższa. Jeśli więc nasze państwo jeszcze rok temu mogło sprzedać obligacje 10-letnie, z których kupujący miał zysk na poziomie 1 proc., to dziś cena za to, że ktoś państwu pożyczy pieniądze jest już rzędu 7-8 proc. A więc jest to cena bardzo wysoka. Jeśli rząd zwiększa wydatki, musi sprzedawać więcej papierów skarbowych, by je sfinansować. W konsekwencji spłata starego taniego długu kończy się zaciąganiem nowego dużo droższego. Jeżeli nic się z tym nie zrobi, dochodzi się do granicy niewypłacalności. Przy pewnym poziomie państwo wpada w pułapkę zadłużenia i staje się najpierw technicznie a potem rzeczywiście niewypłacalne.
- Wielokrotnie mówił pan o tym, że koszty walki z inflacją trzeba sprawiedliwie rozłożyć, by nie zabolała ona tych najsłabiej zarabiających. Jak można to zrobić? To kwestia choćby wprowadzenia odpowiednich progów podatkowych?
- Nie możemy mówić tylko o jednym podatku, czyli PIT. Musimy mówić także o innych, w tym podatku VAT. Moim zdaniem, jednym z nierozsądnych kroków jest zmniejszanie VAT jako forma działania antyinflacyjnego.
- To element tzw. tarcz antyinflacyjnych wprowadzonych przez rząd. Pana zdaniem, są one nieskuteczne?
- Są proinflacyjne. To znaczy, łagodzą, oczywiście, sytuację wielu uczestników rynku, ale jednocześnie przesuwają inflację na wyższy poziom i czynią ją trudniejszą do zwalczania. W związku z czym, jeśli państwo uważa, że należy zmniejszyć np. akcyzę na paliwa, to ja uważam to za złe posunięcie. Jeśli chodzi o najsłabszych ekonomiczne, to w ich budżetach wydatki paliwowe są w istocie rzeczy niewielkie, ale jednocześnie mają wysokie wydatki na energię elektryczną. Czy w związku z tym, należy wprowadzać mechanizmy obniżające jej cenę? Nie, ale należy wprowadzać rodzaj rekompensaty, dodatek energetyczny dla najsłabszych gospodarstw domowych. Oczywiście, dodatek jest współmierny do poziomu dochodów. W niektórych przypadkach grupy te utrzymują się ze świadczeń, więc współmiernie do inflacji te świadczenia powinny być waloryzowane. Nie oznacza to jednak, że wszystkie świadczenia powinny być waloryzowane. Ale te, które mają zasadnicze znaczenia do zakupu podstawowych dóbr i usług dla najsłabszych. Grupy najsłabsze trzeba osłaniać. Mam tu na myśli tych, którzy w krótkim czasie nie są w stanie wymusić wyższych wynagrodzeń, podnieść swoich kompetencji, zwiększyć swojej aktywności.
- A co z tymi, którzy lepiej sobie radzą? Jaką politykę antyinflacyjną stosować wobec nich?
- Można proponować im atrakcyjne formy oszczędzania. To zadanie zwłaszcza dla banku centralnego, który pod tym względem byłby wiarygodny. Jeśli chodzi o grupy związane z działalnością gospodarczą, by pobudzać inwestycje prywatne, które prowadziłyby do większej produktywności, czyli do zwiększonej puli dóbr i usług. Z jednej strony, studząc popyt, z drugiej pobudzając podaż, możemy prowadzić w sposób rozsądny – choć nie natychmiast – do obniżania inflacji do normalnego dla gospodarki rynkowej poziomu. To w naszym przypadku musi trwać dwa, może nawet trzy lata. W związku z czym, to czego powinniśmy oczekiwać, to przedstawienia przez rządzących planu, który utrzyma gospodarkę na ścieżce wzrostu – opartego o większą produktywność – i jednocześnie nie uderzy w najbiedniejsze grupy społeczne. To ostatnie byłoby społecznie i moralnie nieakceptowalne, ale także doprowadziłoby to do tego, że te grupy byłyby wyłączone z rynku i zabrakłoby w pewnym momencie strumienia konsumpcji, potrzebnego do odbudowy wyższy wzrost gospodarczy po tym trudnym okresie dwóch-trzech lat.
- A będzie trudno?
- Niestety. Jeśli ludzie mają przyjąć do wiadomości, że jest trudna sytuacja i musimy prowadzić taką politykę, to muszą uwierzyć w tych, którzy ją prowadzą. Potrzeba jednak wzięcia na siebie odpowiedzialności i stworzenia takiego programu w oparciu o ekspertów, którzy nie są dworzanami. Teraz ten trudny okres jest spowodowany, owszem, czynnikami zewnętrznymi, ale także wątpliwą polityką gospodarczą obecnego rządu.
Polecany artykuł:
- Wspominaliśmy już o podnoszeniu stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej. Do jakiego poziomu można je podnosić, żeby nie wstrząsnąć runkiem? Marek Belka odradza dogonienie inflacji wysokością stóp procentowych. A jaka jest pańska rada?
- Straconego czasu nie da się odrobić. Jeśli RPP nie podnosiła stóp procentowych wtedy, kiedy trzeba to było zacząć robić, czyli mniej więcej trzy lata temu, to dziś jej radykalizm niewiele pomoże. Aby stopy procentowe jako instrument antyinflacyjny zadziałały, muszą być one sprzężone z innymi działaniami. Normalnie jeśli je podnosimy, możemy oczekiwać, że będzie to sprzężone ze wzmacnianiem się waluty krajowej. Jeśli się wzmacnia, to import inflacji się zmniejsza, czyli jeden z proinflacyjnych czynników dławimy. Co się dzieje w polskich warunkach? Podnosimy stopy procentowe, a złoty się nie umacnia.
- Dlaczego?
- Inne czynniki działają w innym kierunku. Z jednej strony to duże wydatki socjalne, z drugiej bank centralny nie jest wiarygodny w tym, co robi. Jeśli uczestnicy rynku mają uwierzyć w polityką pieniężną NBP, to słowo jego szefa musi być warte tyle co złoto. On się nie może mylić. Nie może zapowiadać rzeczy, które się potem nie zdarzą. Nie może mówić, że nigdy nie podniesie stóp procentowych, a potem to robi. Dziś mamy do czynienia z sytuacją, gdy prezes NBP mówi jedno, a niektórzy członkowie RPP przedstawiają inne koncepcje. Ważne jest to, że Rada mówiła jednym głosem i działać według pewnych punktów orientacyjnych, podnosząc stopy do pewnego określonego momentu ekonomicznego. Tymczasem, najpierw nie robiono nic, a dziś radykalnie podnosi się stopy procentowe, doprowadzając do sytuacji, gdy wielu nie jest w stanie spłacać swoich kredytów hipotecznych. Za chwilę może się okazać, że banki przejmą od tych osób kilkaset tysięcy mieszkań. To problemy, o których trzeba było myśleć wcześniej.
- A skoro nie pomyślano, to co dalej?
- Stopy powinny być podnoszone jeszcze w lipcu, ale jednocześnie chciałbym jako ekonomista wiedzieć, do czego NBP dąży, jakie inne instrumenty zastosuje i w jaki sposób koordynuje swoje działania z polityką rządu. Jeśli to wszystko będzie czytelnie podane, to, moim zdaniem, to będzie studziło oczekiwania inflacyjne i osłabiało te zachowania, które nakręcają inflację. Inflacja jest bowiem także w głowach.
- To znaczy?
- Jeśli wierzymy, że inflacja będzie wyższa, robimy wszystko, by się przed nią zabezpieczyć, co prowadzi do wzrostu inflacji. Przyspieszamy choćby decyzję o zakupach, tak jak dziś przedsiębiorstwa gromadzą w tej chwili zapasy, uważając, że ceny materiałów i surowców będą rosły. Jeśli kupują ponad miarę na zapas, to ceny tych materiałów i surowców rosną. To wszystko jest w głowach przedsiębiorców. Oczywiście, niektórzy z nich zarobią, ale gospodarka na tym straci.
Tarcze antyinflacyjne są w rzeczywistości proinflacyjne. To znaczy, łagodzą, oczywiście, sytuację wielu uczestników rynku, ale jednocześnie przesuwają inflację na wyższy poziom i czynią ją trudniejszą do zwalczania. W związku z czym, jeśli państwo uważa, że należy zmniejszyć np. akcyzę na paliwa, to ja uważam to za złe posunięcie
- Jednym ze skutków walki z inflacją może być recesji. Pan oceniał ryzyko wystąpienia recesji na 20-25 proc. To dużo czy mało?
- To prawdopodobieństwo, które nie jest wysokie, ale nie należy go lekceważyć. To jednak prognozy sprzed kilku tygodni. Dziś o recesji wspomina np. prezes PFR Paweł Borys i trzeba docenić jego otwartość i rzetelność. On akurat mówił o recesji technicznej, czyli takiej na dwa kwartały. Ostatnio wspominał o tym państwowy bank PKO BP. Przedstawił prognozę, w której mówi, że począwszy od trzeciego kwartału tego roku będziemy mieli recesję rozciągniętą na trzy kwartały. Moja prognoza przygotowana w kwietniu była znacznie bardziej optymistyczna. Dziś mogę powiedzieć, że prawdopodobieństwo wystąpienia recesji wzrosło i nie wynosi już 20-25 proc., ale blisko 50 proc. Może i nawet więcej.
- Czyli robi się poważnie.
- Tak, choć trzeba zaznaczyć, że ważne jest nie to, czy przez krótki okres będziemy mieli ujemną dynamikę, ale to, czy ta ujemna dynamika będzie rzeczywiście krótkotrwała. Czyli czy ta recesja będzie techniczna, czy strukturalna. Ja bym się nie przejmował, jeśli byłoby to przejściowe. Czy jednak będzie przejściowe? Tego nie jestem pewien.
Rozmawiał Hubert Biskupski