Tylko w pierwszym półroczu 2018 roku urzędy wojewódzkie w naszym kraju wydały przeszło 16 tys. pozwoleń o pracę dla obywateli m.in. Indii i Bangladeszu. Pracownicy z krajów tzw. trzeciego świata cały czas walczą o wizy. W zeszłym miesiącu, tylko jednego dnia, na skrzynkę podawczą Ministerstwa Spraw Zagranicznych zgłosiło się 120 tys. wnioskodawców o wydanie wizy dla pracowników z dalekiego wschodu. Serwery nie wytrzymały i do dziś podawcza skrzynka e-mail nie działa.
- Za dużym napływem zgłoszeń stoi nie tylko duże zainteresowanie wyjazdem do Polski, ale też działalność różnego rodzaju naciągaczy. Często są to lokalni pośrednicy, którzy po zarejestrowaniu się w systemie próbują odsprzedawać wolne miejsca osobom czekającym na wizę – powiedział w rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną” Artur Lompart, dyrektor biura prasowego MSZ i były konsul w New Delhi. To właśnie tamtejsza ambasada obsługuje wnioskodawców z Indii północnych, Bangladeszu, Nepalu, Bhutanu, Sri Lanki, Malediwów i Afganistanu. Jak informuje „DGP”, na wizę pracowniczą może oczekiwać tam teraz 25 tys. osób. Przez miesiące „siedzą na walizkach”, gdyż wydział konsularny sam ma problemy kadrowe – pracują w nim 4 osoby. Chętni do wyjazdu mogą dostać pozwolenie, ale nie koniecznie opuścić swój kraj.
- Ludzie czekają, są gotowi przyjechać, ale nie mogą. Nie mamy pojęcia, czy w czasie obowiązywania pozwoleń uda się te wizy dostać – mówi, cytowany przez dziennik, Przemysław Zgała z agencji pośrednictwa pracy Eastsource Recruitment. Ile czekają chętni do pracy w Polsce Hindusi czy Nepalczycy? Co najmniej dziewięć miesięcy.
Jednak sytuację „braku rąk do pracy” w Polsce przedsiębiorcy chcą leczyć już nie tylko Ukraińcami czy nawet Nepalczykami. Coraz częściej spoglądają na Filipiny i, jak dawniej, Wietnam. Tam jednak na przeszkodzie staje język – mało kto w Wietnamie mówi po angielsku, podczas gdy w Indiach, byłej kolonii brytyjskiej, angielski to język urzędowy.