Chodzi o aferę paliwową, która wybuchła we wrześniu 2015 roku. Ujawniono wtedy zamontowania w ok. 11 mln aut urządzenia, które fałszowały wyniki pomiarów zawartości tlenu azotu w spalinach. Za oszustwo firma zapłaciła już 25 mln dolarów, bo na tyle szacuje się straty, które poniosła po aferze. Ale to nie koniec. Przed nią lawina procesów i kar za łamanie przepisów o ochronie środowiska.
Wczoraj okazało się, że Volkswagen na ten cal zaciągnął w 2009 roku aż 400 mln euro kredytu. Pieniądze poszły na skonstruowanie urządzenia fałszującego poziom toksyczności spalin. O sprawie poinformował szef Europejskiego Banku Inwestycyjnego Werner Hoyer, z którego firma pożyczyła pieniądze.
Po tych skandalicznych informacjach Transparency International EU uznała, że VW powinien trafić na czarną listę unijnych firm. Póki co tak się jednak nie stało. - Będziemy śledzić rozwój sytuacji bardzo dokładnie - powiedziała Mina Andreewa, rzeczniczka KE. Zapewniła też, że komisja, w ramach swoich kompetencji, będzie się zajmować sprawą skandalu.
Powołany został nawet specjalny zespół, który sprawdza jak poszczególne kraje egzekwują regulacje dotyczące przemysłu motoryzacyjnego. Wiadomo, że już uruchomiono pięć procedur o naruszenie unijnego prawa, ale kar nie nałożono.
źródło: money.pl