Hubert Biskupski: Mieszka i pracuje Pan w Chinach. Na czym polega chiński fenomen gospodarczy i czy jest coś, na czym moglibyśmy się wzorować?
Prof. Marcin Piątkowski, ekonomista: Upraszczając, można powiedzieć, że ten fenomen polega na inwestycjach. Chiny od 40 lat bardzo dużo w siebie inwestują. To widać na każdym kroku. Chiny w ciągu ostatnich 40 lat zwiększyły swój dochód narodowy na mieszkańca ponad 30 razy. W tym samy czasie Polska zwiększyła swój dochód narodowy na mieszkańca tylko 3 razy. Od lat rząd Chin inwestuje ogromne pieniądze w przyszłość kraju. Chiny inwestują w siebie pięć razy więcej niż Polska. To pokazuje na czym polega fenomen chiński i jaki problem ma Polska. Za mało w siebie inwestujemy i to się nam odbije dużą czkawką.
Czy żyjemy w najlepszym okresie w naszych dziejach?
Jestem przekonany, że tak. Nigdy Polakom nie żyło się tak dobrze jak teraz. Nigdy w historii nie byliśmy tak blisko Zachodu pod względem poziomu dochodu i poziomu jakości życia. Nikomu innemu w Europie, ani na świecie, wśród krajów na podobnym poziomie rozwoju, nie udał się tak ogromny skok gospodarczy jak Polsce od 1990 roku.
Jesteśmy 43. krajem świata pod względem gospodarczym. Ale co zrobić, żeby dogonić Zachód? Jeśli jest to możliwe, to w jakim horyzoncie czasowym?
To jest możliwe. Gdyby w 1989 roku ktoś powiedział, że 30 lat później będzie nam się żyło lepiej niż Grekom czy Portugalczykom, to pewnie kazano by pójść takiemu komuś do lekarza i się dobrze zbadać. Jestem optymistą co do 10 kolejnych lat rozwojów. I zapowiedź prezydenta Wałęsy, że będziemy kolejną Japonią, ma szansę się spełnić. Ale obawiam się, czy uda nam się kiedykolwiek dogonić te najbogatsze, najbardziej rozwinięte gospodarki na świecie, takie jak Niemcy, Francja, Wielka Brytania, Korea, USA. Myślę, że dzisiaj za mało w siebie inwestujemy, żeby oderwać się od tego peletonu słabszych zawodników gospodarczych południa Europy. Już dawno opracowałem plan, który marketingowo nazywam planem „5 I”. Chodzi o to, żeby wzmacniać instytucje, inwestycje, innowacje, otworzyć się na imigrację i otworzyć na inkluzywność, czyli inwestować w wysoką społeczną mobilność społeczeństwa. To 5 kluczowych kierunków polityki gospodarczej, które powinniśmy wprowadzić, żeby nie tylko dogonić te relatywnie słabsze gospodarki jak Hiszpania i Włochy, ale rzeczywiście w ciągu dwóch dekad być tacy bogaci jak Niemcy, Francuzi czy Szwedzi.
Zostańmy przy „5 I”. Ostatnie lata w Polsce to problem z inwestycjami. Z czego wynika niechęć przedsiębiorców inwestowania? Skąd taki niski poziom inwestycji?
Mam złe i dobre wieści. Złe wieści są takie, że faktycznie mamy bardzo niską stopę inwestycji. W Polsce inwestujemy w przyszłość mniej niż 20 groszy z każdego złotego naszego dochodu narodowego. 17 proc. naszego dochodu narodowego to są coroczne inwestycje. W tym samy czasie nasi południowi sąsiedzi – Czesi, inwestują 25 proc. swego PKB, Koreańczycy 30, a Chińczycy ponad 40 proc. swego PKB. W sektorze prywatnym do tej pory główną barierą jest brak przewidywalności polityki gospodarczej i bariera konsumpcji czy popytu, która sprawia, że przedsiębiorcy niechętnie inwestują. Z drugiej strony uważam, że Polska jako państwo inwestuje w siebie za mało. Z każdych 100 zł swego dochodu narodowego nasze inwestycje publiczne wynoszą tylko 4 zł. Nie trzeba być noblistą, by wiedzieć, że to jest bardzo mało. A dobre wieści są takie, że skoro do tej pory udało nam się osiągnąć tak fenomenalny sukces gospodarczy, to jest możliwe znaczne podwyższenie stopy inwestycji do 25 proc. PKB. To wymagałoby podwojenia inwestycji publicznych, na co nas stać, przy okazji odblokowując regulacyjnie, ale też i finansowo, inwestycje sektora prywatnego.
Od grudnia 2023 roku mamy nowy rząd, czy Pan wierzy w to, że teraz skończy się tak zwana biegunka legislacyjna i przepisy gospodarcze nie będą zmieniały się kilka razy w roku?
To pytanie bardziej do rządu. Na szczęście rząd deklaracje, że skończy z tym drukowaniem coraz to nowych ustaw, i mam nadzieję, że te deklaracje zostaną podtrzymane. Jednocześnie są miejsca wymagające zmian - jak chociażby w systemie podatkowym. Wiele osób zgodzi się z tym, że system podatkowy, szczególnie dla przedsiębiorców w Polsce, zostawia wiele do życzenia. Widzę tu ogromną rolę dla rządu. Chciałbym, aby polski rząd m.in. dzięki odblokowaniu pieniędzy z KPO i funduszy unijnych, postawił sobie cel, że zamiast 4 zł na 100 zł co roku inwestować w przyszłość, aby to było dwa razy więcej: 8 albo 10 zł ze 100 zł. Pomysłów na dobre inwestycje nie zabraknie na pewno: od portów, poprzez autostrady, po CPK.
Znacząca część Polaków uważa, że należy kontynuować budowę CPK. To chyba świadczy o naszych aspiracjach?
W Polsce brakuje nam rozmachu. U nas cały czas rządzi ekonomia braku, a powinna rządzić ekonomia rozmachu. Nie będziemy w stanie dołączyć do tych najlepszych w światowej gospodarce, jeśli nie będziemy prowadzić takich dużych projektów inwestycyjnych z rozmachem. Dla mnie CPK to nie jest tylko jedno lotnisko. Ja je postrzegam jako część większego cywilizacyjnego projektu, w ramach którego w całym obszarze między Łodzią a Warszawą zbudujemy nowe przemysłowe serce Zachodu. To może być takie miejsce, do którego będziemy ściągać setki miliardów dolarów kapitału zagranicznego. Mamy na to duże szanse. Stać nas na to, żeby CPK wybudować. CPK to też wielka szansa dla Warszawy.
Co zrobić, żeby w polityce gospodarczej nie było u nas krótkowzrocznego spojrzenia w perspektywie kilku lat?
Dajmy szansę temu rządowi. Na razie na szczęście nie podjął jeszcze żadnych złych decyzji. Ponoć budowa fabryki samochodów elektrycznych ma być kontynuowania. Rozumiem, że jest też zielone światło dla rozbudowy portów w Świnoujściu, Gdyni i Gdańsku. I poczekajmy na to CPK. Myślę, że CPK w dużym stopniu stało się politycznym projektem, bo rząd PiS zrobił wszystko, by to się stał polityczny projekt i to był błąd. Bo to nie jest projekt dla jednej partii, tylko projekt dla jednej Polski. Polska CPK potrzebuje. W Chinach lotnisk wielkości CPK jest kilkadziesiąt. Jeśli mamy ambicje, a mamy, by grać inną rolę, niż tylko prowincjonalna europejska gospodarka, to musimy inwestować w takie globalne, międzykontynentalne projekty. Inwestycje w Polsce ważne są również z globalnego punktu widzenia. Chińska gospodarka jest bardzo konkurencyjna. Jeżeli na Zachodzie nie będziemy w stanie odbudować takich konkurencyjnych muskułów, to będziemy mieć strategiczny problem jako Zachód.
Mówiliśmy o inwestycjach, ale u nas jeszcze większym problemem jest innowacyjność. Nie ma globalnej polskiej marki. Nie potrafimy też prowadzić rozsądnej polityki imigracyjnej jak np. Kanada. Czy widzi pan szansę na to, abyśmy w bliskiej perspektywie stali się państwem innowacyjnym?
Innowacje i migracja łączą się z sobą. Ponad połowa innowacyjnych start-upów w Dolinie Krzemowej w USA została założona przez imigrantów. A gros największych technologicznych firm jest zarządzana przez imigrantów. Na przykład szefem Microsoftu jest Hindus. Steve Jobs był synem Syryjczyka itd. Żeby mieć innowacyjną gospodarką, musielibyśmy mieć innowacyjne mózgi. A żeby mieć innowacyjne mózgi, to trzeba inwestować w nasze kwalifikacje, naszą naukę. Do niedawna w Polsce profesor belwederski zarabiał 8 tys. zł plus, czyli często mniej niż kierownik dyskontu. Teraz po podwyżce ta sytuacja trochę się poprawiła, ale dalej nam daleko do standardów wynagrodzenia na Zachodzie. Zamiast tych 8 tys. zł miesięcznie polski profesor powinien zarabiać 18 tys. zł. Nie twierdzę, że stać nas na takie podwyżki od przyszłego miesiąca, ale to powinien być kierunek naszego rozwoju.
Musimy też więcej wydawać na badania i rozwój. Wielokrotnie wspominane już przeze mnie Chiny wydają na badania i rozwój dwa razy więcej w stosunku do swojego PKB, niż my. I dzięki temu mają takie samochody elektryczne i rozwiniętą technologię. Jeśli mamy być gospodarką, która też inspiruje innych własnymi pomysłami, brandami, markami, towarami, to musimy zainwestować w kwalifikacje. Szkoda, że przez ostatnich 30 lat nie udało nam się zbudować globalnej firmy. To jedno z naszych niepowodzeń. Rząd powinien dmuchać i chuchać na te firmy, które mają szanse zostać globalnymi championami. I jeszcze kwestia imigracji. Polacy boją się imigracji, ale chyba raczej w retoryce niż w praktyce.
Jest pewnego rodzaju strach dotyczący związków polityki z biznesem. Czy nie powinniśmy stworzyć modelu współpracy, partnerstwa publiczno-prywatnego?
Taki model trzeba wypracować. Dobre wieści są takie, że akurat minister Radosław Sikorski wie, jak powinna wyglądać dyplomacja ekonomiczna. Jest wiele do zrobienia, by biznesmenom na różne sposoby pomóc. Jedno to dyplomacja, a drugie to sami nasi przedsiębiorcy muszą mieć kwalifikacje, ambicje i rozmach, co pozwoli na to, by zdobywać globalne rynki. Polscy biznesmeni mają dwa problemy. Po pierwsze, są za skromni. A po drugie, naszym problemem jest to, że nasz rynek polski jest na tyle duży, że można zostać milionerem, nie zdobywając globalnych rynków.
Trzecie „I” wymieniane przez pana to instytucje. A te publiczne, państwowe nie cieszą się u nas estymą i nie są tak trwałe, jak te zachodnie. W Polsce toczy się spór dotyczący wymiaru sprawiedliwości, który to jest fundamentem każdego państwa. Grozi nam dualizm prawny. Jak wyjść z tej pułapki?
jak mocne są instytucje zależy od tego, na jakim fundamencie kulturowym są one zbudowane. Polska przez tysiąc lat miała słabe instytucje, szczególnie za czasów końca I RP. Polska chwilę przed rozbiorami zatrudniała 200 urzędników państwowych. Państwo nie istniało. W czasie II RP te instytucje były trochę lepsze. W czasach III RP, po1989 roku, wstępując do Unii Europejskiej ściągnęliśmy w bardzo szybki tempie dorobek cywilizacyjny, który Zachód budował przez 500 lat. W ciągu 10 lata w ramach akcesji do UE ściągnęliśmy w nasz legislacyjny krwiobieg unijne instytucje. To rządy prawa, niezależne instytucje, merytokratyczna administracja publiczna, wolne media, demokracja, otwarte rynki. Te instytucje są kluczowe dla rozwoju i wysokiej jakości życia. Bardzo mnie bolało, że w ciągu ostatnich 8 lat wiarygodność do tych instytucji znacząco spadła. Na szczęście osłabianie instytucji się skończyło.
Czy jest Pan zwolennikiem wstąpienia Polski do strefy euro?
Jestem zwolennikiem, ale jeszcze nie teraz. Powinniśmy się zaręczyć z euro, ale jeszcze nie wychodzić za mąż. Warto postawić sobie cel wejścia do strefy euro za jakiś czas – może w 2030 roku. W międzyczasie musimy odrobić całą pracę domową, która sprawi, że nasza gospodarka będzie gotowa do tego, żeby wejść do strefy euro z mocnej pozycji.