„Super Express”: Prezydent rozpisał termin wyborów parlamentarnych na 15 października. Czy to jest dobry termin?
Sławomir Dudek, prezes Instytutu Finansów Publicznych: Z punktu widzenia konstytucyjnego wydaje się być dobry. Powinniśmy już wiedzieć jaki jest budżet na przyszły rok, bo do 30 września rząd musi wysłać go do Parlamentu. Moim zdaniem rząd przesuwa wszystkie problemy na rok przyszły, a budżet może pokazywać niewygodne rzeczy dla rządu. W tym roku wyborczym pełne rozdawnictwo, w przyszłym tak nie będzie.
Cytat z pana ministra Glińskiego z wywiadu dla „Super Expressu” o Mateuszu Morawieckim i rządach PiS: „Myśmy ciężko pracowali, uzyskaliśmy niebywałe efekty jeśli chodzi choćby o sytuację gospodarczą. Nieprawdą jest, że jesteśmy bardziej dzisiaj zadłużeni, wręcz przeciwnie. Według zagranicznych statystyk Polska jest ewenementem gospodarczym. Dzięki temu, że nasze państwo działa, że uszczelniliśmy lukę VAT-owską i ukróciliśmy przemyt paliw, że mamy rozwiązane problemy jeśli chodzi o samodzielność energetyczną i gospodarczą, że mamy dobrych gospodarzy. Mateusz Morawiecki jest czarodziejem w sprawach ekonomicznych, oczywiście w sensie pozytywnym”. Czy rzeczywiście jest tak fantastycznie?
Jeśli chodzi o wzrost gospodarczy, to trzeba wiedzieć, że ten wzrost oczywiście korzysta z tej polityki transferowo-popytowej, ale to wszystko jest krótkowzroczne. Proszę zobaczyć, co dzieje się ze stopą inwestycji. Premier Morawiecki byłby czarodziejem w pozytywnym znaczeniu, bo moim zdaniem jest w negatywnym, gdyby zrealizował swój plan – Plan Morawieckiego. W 2015 roku stopa inwestycji w Polsce wynosiła ok. 20 proc., tyle co w strefie euro, i premier w swoim planie powiedział, żeby się rozwijać długookresowo, żeby Polska goniła inne kraje, trzeba zwiększyć stopę inwestycji do 25 proc. To zapisał w Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju. Dziś nikt o tym nie pamięta. My teraz żyjemy twittami, a przecież powstała strategia, którą wyrzucono do kosza. Obecnie stopa inwestycji wynosi 17 proc., a nasz wzrost gospodarczy jest spekulacyjny, krótkotrwały. Najwyższy wzrost gospodarczy, taki pompowany inflacją, jest w Turcji. Gdyby spojrzeć na wzrost gospodarczy tam, to on przewyższa ten w Polsce. A co się dzieje w Turcji teraz, po wyborach? Jest drastyczne podnoszenie podatków i stóp. Tyle jeśli chodzi o wzrost.
Jeśli zaś chodzi o czarodzieja to rzeczywiście premier Morawiecki jest czarodziejem finansów publicznych. Stworzył raj wydatkowy i równoległy budżet poza kontrolą parlamentu w BGK i PFR. Rzeczywiście trzeba być czarodziejem, żeby systemowo wymyślić równoległy budżet poza kontrolą parlamentu i poza kontrolą demokratyczną, i tam się zadłużać po to, żeby finansować różne programy, czy transfery np. willa plus, czy czeki tekturowe dla samorządów rozdawane w kampanii wyborczej. Tak więc jest czarodziejem, ale w tym negatywnym znaczeniu. Stworzył kosmiczną nieprzejrzystość finansów publicznych i taką ocenę wydała Najwyższa Izba Kontroli. Ocena pana ministra Glińskiego jest oceną polityczną, a urzędnicy z NIK wydali wielostronicowy raport, w którym wytykają wszystkie nieprawidłowości w finansach publicznych. Trzeba rzeczywiście być cudotwórcą, żeby w ten sposób wyprowadzić pieniądze spod kontroli obywateli.
Zapytam więc, kiedy to runie, jeśli w ogóle runie? Bo oczywiście możemy straszyć równoległym budżetem i mówić o Mateuszu Morawieckim jako czarodzieju finansów w tym negatywnym kontekście, ale jak spojrzymy na twarde dane: PKB, bezrobocie, czy ratingi trzech wielkich firm audytowych, to wszystko wygląda bardzo przyzwoicie.
No właśnie. Ogólnie wygląda przyzwoicie. I mówię – najwyższy wzrost gospodarczy jest w Turcji. Czy ktoś powie, że jest on trwały i stabilny?
Tam jest gigantyczna inflacja…
Gigantyczna inflacja i właśnie sterydy inflacyjne pomagają budżetowi, bo gdyby nie inflacja, to dług Polski wcale by nie zmalał w relacji do PKB. Premier się chwali, że dług zmalał do 40 proc. PKB. Gdyby nie inflacja dług Polski wzrósłby do 55 proc. PKB. Mamy więc ten dług poniżej 50 proc. tylko dlatego, że Polacy zapłacili ukryty podatek inflacyjny w kwocie 150-200 mld. zł. Dlatego te parametry wydają się dobre. Nawet jeśli ten dług ma 49 proc., to równoległy budżet ma już gigantyczne rozmiary. Premier pokazał deficyt 12 mld. zł w zeszłym roku, a prawdziwy był 100 mld. zł. To znaczy, że Polacy i polski parlament zobaczyli tylko 12 proc. prawdy w tym zakresie. Kiedy to zatem runie i zabraknie pieniędzy na transfery socjalne i wielkie projekty? Bo rząd zapewnia, że nie zabraknie i że to nie są wydatki, a inwestycje w ludzi. Opozycja zaś, która walczy o władzę, mówi, że żadnego z tych projektów nie zlikwiduje, a jeszcze będzie dorzucać własne projekty wysokokosztowe.
To nie jest tak, że jutro grozi nam druga Grecja. Problemy w finansach publicznych ujawniają się bardzo powoli. To widać w analizach UE. Mieliśmy w Unii Europejskiej zielone światło, teraz mamy żółtą kartkę i Unia powiedziała, że jeżeli nie znajdziecie finansowania na wyższe wydatki obronne, wyższe transfery socjalne, wyższe wydatki na zdrowie, to wasz dług może eksplodować nawet do 70-80 proc. By tak się nie stało, trzeba podnieść podatki. Inaczej grozi nam przyrost długu.
Po wyborach powinniśmy spodziewać się podniesienia podatków?
Oczywiście. Co prawda premier uszczelnił VAT, ale skala tego uszczelnienia to jest może 20-25 mld. zł, czyli około połowy wydatków na 500 plus. A gdzie finansowanie 13-tki, 14-tki, 300 plus, czy sołtysowego? Tych wszystkich elementów nie da się pokryć z uszczelnienia VAT. Aby to zrobić trzeba podnieść podatki lub wprowadzić nowe opłaty. Rząd dla zmylenia nazywa je daninami albo szuka wrogów np. „bogatych cwaniaków”, sklepów, banków. Ale ostatecznie to i tak płacą je konsumenci. Rząd wprowadził kilkadziesiąt małych podatków i podatek inflacyjny, które płacimy my. To samo będzie po wyborach. Realizacja obietnic wyborczych wymaga podniesienia podatków.
Prezydent podpisał nowelę waloryzującą 500 plus do 800 zł od 1 lutego, z wyrównaniem od 1 stycznia. Powracają pytania czy to świadczenie, podobnie jak renty i emerytury, powinno być corocznie waloryzowane? I czy należy uzależnić jego wypłatę od aktywności zawodowej albo od progu dochodowego?
W Polce wydatki socjalne w relacji do PKB w ostatnim okresie wzrosły. Nawet o 2,5 proc. PKB czyli ok. 70 mld. zł. Ale inflacja zżera te świadczenia. Po drugiej stronie medalu są albo nowe podatki i one częściowo to finansują, albo inne wydatki. I jeśli spojrzymy na wynagrodzenia w sferze budżetowej np. nauczycieli, czy inwestycje publiczne np. szkoły, to w relacji do PKB mamy spadek i to większy niż te plusy po stronie transferów socjalnych. Oznacza to, że społeczeństwo nie jest informowane o wielkim minusie w edukacji. Więc albo idziemy w waloryzowane transfery socjalne dla wszystkich, ale wtedy musimy liczyć się z nowymi podatkami albo bardzo słabą jakością usług publicznych. Ja wolałbym, żeby pieniądze szły w jakość usług publicznych. Są zresztą badania pokazujące, że ubóstwo wśród dzieci można zlikwidować za jedną piątą całej wartości tego transferu.
W jaki sposób?
Właśnie wprowadzając próg dochodowy. Dotyczy to zresztą wszystkich transferów, także tych energetycznych. Takie pieniądze powinny trafiać do osób najbardziej potrzebujących.
Jakiej wysokości powinien być zatem ten próg dochodowy?
Mamy dobrze rozwinięty system świadczeń rodzinnych, wypłacanych na poziomie samorządów. Tam rzeczywiście świadczenie jest dostosowane do potrzeb konkretnej rodziny. Uważam, że w przyszłości powinien zostać wzmocniony ten segment. Bo można dawać i 1500 plus, ale wtedy VAT musi wynieść 30 proc. Trzeba podyskutować ze społeczeństwem jakich podatków chce. Jeśli chce płacić 40 proc. podatku od pensji minimalnej, jak jest np. w Belgii, to w porządku. Ale nie przypuszczam, żeby chciało.
NBP chwali się spadkiem inflacji i ustabilizowaniem cen. Jak Pan na to patrzy?
W Polsce inflacja jest przypudrowana, jaka jest naprawdę dowiemy się po wyborach, a dokładnie w styczniu 2024 roku. Mamy czasowo zamrożony VAT na żywność. Co się stanie pod odmrożeniu? Mamy zamrożone ceny energii i gazu. Mamy centralne sterowanie i tak, jak kolej podwyższyła ceny biletów premier Morawiecki się oburzył i odwołał podwyżkę. Tego nie da się utrzymywać przez wiele lat. Po wyborach parlamentarnych trzeba to odmrozić, a inflacja wtedy wyskoczy. Tak jak na Węgrzech u Viktora Orbana, gdzie po wyborach inflacja skoczyła do 20 proc. U nas inflacja nie skoczy aż do 20 proc., ale na pewno skoczy.
Czy, zgodnie z zapowiedziami, inflacja może spaść do końca roku poniżej 10 proc. A jeśli tak, czy to będzie pretekst do tego, by obniżyć stopy procentowe? Część RPP mówi, że już można by ten cykl rozpocząć nawet przed wyborami.
Inflacja może spaść do wartości jednocyfrowej. A co do obniżki stóp procentowych wszyscy ekonomiści twierdzą, że byłoby to szaleństwem i igraniem z ogniem. Teraz jest za wcześnie. Po pierwsze nie znamy efektów odmrożenia cen, sytuacja gospodarcza na świecie jest niestabilna, banki centralne Kanady i Australii podwyższyły stopy procentowe. Poczekajmy do przyszłego roku i zobaczmy, jakie efekty wywoła odmrażanie cen i co się dzieje na świecie.
Jak pan ocenia wprowadzony 1 lipca Bezpieczny Kredyt 2 proc.?
Od 30 lat wszystkie partie chcą rozwiązać w Polsce programy mieszkaniowe. Każda z nich miała swój program, ale żaden nie odniósł sukcesu. Chodzi raczej o słupki wyborcze niż realną pomoc. Ograniczeniem jest podaż mieszkań, skomplikowane przepisy budowania nieruchomości, uzyskiwania zgód na budowanie, brakuje rąk do pracy i gruntów pod budowę. Jeżeli mamy ograniczoną podaż i możliwości budowania mieszkań, wzrastają ceny. Potrzeba konsensusu między partiami. A w Polsce każda kolejna partia wygasza poprzedni program i przedstawia nowy, oparty na podobnych zasadach. Potrzebujemy kompleksowego programu, w tym wsparcia dla rynku mieszkań pod wynajem.
Jeśli chodzi o Bezpieczny Kredyt 2 proc. to on pewnie pomoże jakiejś grupie osób, ale inni podatnicy zapłacą za to, że część osób i to wcale nie najuboższych dostała wsparcie.
Pan jest liberałem gospodarczym?
Uważam, że wolność gospodarcza jest bardzo dużą wartością. Jestem za praworządnością, za tym, żeby finanse publiczne były przejrzyste i kontrolowane przez społeczeństwo. Uważam też, że nie powinno być za dużo państwa w gospodarce.
Czyli program gospodarczy Konfederacji Panu się podoba?
Nie podoba mi się. Program Konfederacji, moim zdaniem, jest jak zupa grzybowa. Jeśli są w niej nawet takie zdrowe borowiki, to jest tam też kawałek sromotnika, a przez niego cała zupa jest niestrawna. Dla mnie niestrawne są: antyunijnosć, ksenofobia, czy antysemityzm.
A, które to są „zdrowe borowiki”?
Te gospodarcze rzeczy, to tylko hasła. To nie jest program, bo program nie polega na przebijaniu baloników na Twitterze ani na hasłach, a na zrobieniu porządnego biznesplanu. A ja takiego nie widziałem u Konfederacji. Nie widziałem żadnych wyliczeń i nie wiem co jest prawdą, a co jest żartem. Jeśli Mentzen mówi, że zniesie CIT, ZUS i inne podatki, to to tak naprawdę jest 800 plus Mentzena. To kosztuje 800 mld zł rocznie i oznacza, że nie zostaje na nic. Nawet na budowę dróg, czy oświetlenie, o służbie zdrowia nie wspominając. Te propozycje są kompletnie nierealne.
Rozmawiał Hubert Biskupski