Historia USA

Pot, noga i gafy. Jak debaty prezydenckie wpływały na historię? [ZDJĘCIA]

2024-11-04 13:10

Gdy w 1960 r. Richard Nixon zgodził się na spotkanie przed kamerami z mało znanym senatorem o irlandzkim pochodzeniu, nie zdawał sobie sprawy, że będzie to dla niego polityczny samobój. Doświadczony polityk po przegranej pierwszej w dziejach telewizyjnej debacie prezydenckiej, zamknął sobie drogę do Białego Domu na prawie dekadę. Od tego czasu przykładano do niej ogromną wagę. Także w Polsce.

Spis treści

  1. Wybory prezydenckie w USA
  2. O jedno zdanie za dużo, czyli Ford kontra Carter
  3. Pojedynek Busha z Gorem
  4. There you go again - Regan kontra Carter
  5. George H. W. Bush i Bill Clinton - zegarek w tle
  6. Debata po polsku

Wybory prezydenckie w USA

Tym mniej znanym i doświadczonym politykiem, był kandydat Partii Demokratycznej senator John F. Kennedy. Pomimo urazu kręgosłupa z czasów studiów i sporego bólu jaki stale mu towarzyszył, w pierwszej w historii debacie telewizyjnej, to senator wypadł energicznie i porywająco. Do klasyki gatunku przeszło zdenerwowanie i zmęczenie Nixona, a milionom widzów w kraju ukazał się spocony ze stresu kandydat, który nie mógł być przekonujący.

Chociaż Nixon, mający reputację wytrawnego dyskutanta, wykazał się lepszą znajomością problemów, telewidzom bardziej spodobał się Kennedy. Debata rozstrzygnęła o rezultacie wyborów – minimalnie wygrał je Kennedy. Nixon, który został prezydentem osiem lat później, zrażony złym doświadczeniem z telewizją, odmawiał udziału w debatach w swoich dwóch kampaniach wyborczych w 1968 i 1972 roku.

O jedno zdanie za dużo, czyli Ford kontra Carter

Następna debata odbyła się dopiero w 1976 roku, kiedy naprzeciw siebie stanęli: urzędujący prezydent republikański Gerald Ford i ubiegający się o urząd demokratyczny gubernator Georgii Jimmy Carter. Sondaże wskazywały, że w wyborach obaj mają mniej więcej równe szanse. Debata początkowo przebiegała remisowo - do chwili, gdy Ford powiedział, że "nie ma żadnej sowieckiej dominacji nad Europą Wschodnią i nigdy jej nie będzie pod rządami mojej administracji". Kompromitująca wpadka prezydenta kosztowała go reelekcję.

Bodaj najbardziej decydujący wpływ na wynik wyborów miała debata w 1980 roku między prezydentem Carterem a republikańskim gubernatorem Kalifornii Ronaldem Reaganem. Znanego z konserwatywnych opinii i apeli o zaostrzenie kursu wobec ZSRR Reagana demokraci przedstawiali jako polityka niebezpiecznego, który doprowadzi do wojny z Sowietami.

Sondaże pokazywały niewielką przewagę Cartera, chociaż sytuacja mu nie sprzyjała – inflacja i bezrobocie w USA przekraczały 10 procent, a w Iranie byli uwięzieni jako zakładnicy amerykańscy dyplomaci. Debata okazała się triumfem Reagana. Gubernator był rozluźniony, co kontrastowało ze sztywnością Cartera. Z łatwością odpierał ataki prezydenta, wypominając mu mijanie się z prawdą na temat jego poglądów i polityki w Kalifornii.

Pojedynek Busha z Gorem

Bush przegrał walkę o reelekcję. Trudno ocenić jak bardzo zaważył na tym moment jego zniecierpliwienia w czasie debaty, ale na pewno potwierdził wrażenie, że Clinton bardziej interesuje się troskami zwykłych ludzi, niż urzędujący prezydent. Język ciała w czasie debaty odegrał prawdopodobnie ważną rolę w 2000 roku, kiedy o Biały Dom walczyli republikanin George W. Bush i ustępujący demokratyczny wiceprezydent Al Gore.

Bush miał opinię ignoranta, zwłaszcza w kwestiach międzynarodowych, i przebieg debaty zdawał się ją potwierdzać. Gore jednak popełnił kardynalny błąd – kiedy Bush mówił, ostentacyjnie wzdychał, pobłażliwie się uśmiechał i wywracał oczami, jakby nie mógł znieść tego, co słyszy. Zapomniał, że w czasie telewizyjnej transmisji z debaty ekran bywał podzielony na dwie części, tak, że widzowie mogli oglądać mówiącego i jednocześnie reakcję jego oponenta. Zachowanie Gore'a widzowie odebrali jako wyraz zarozumiałości kogoś, kto wie lepiej, arogancji przedstawiciela elit, kontrastującej z bardziej skromnym i swojskim sposobem bycia Busha.

Chociaż Gore wygrał pojedynek na argumenty, nie zyskał sympatii i uznania Amerykanów. Wybory zakończyły się słynnym sporem o liczenie głosów na Florydzie, rozstrzygniętym przez Sąd Najwyższy USA na korzyść Busha. Niewykluczone, że wynik byłby inny, gdyby w czasie debaty Gore nie okazywał swemu przeciwnikowi lekceważenia.

There you go again - Regan kontra Carter

W sprawach stosunków z ZSRR wypowiadał się w sposób wyważony i umiarkowany, co całkowicie zaprzeczało jego wizerunkowi "podżegacza wojennego". Wyborcy uznali, że Reagana nie ma się co obawiać. Tydzień później wygrał wybory z wielką przewagą nad Carterem, zdobywając 489 na 538 głosów elektorskich. Do historii przeszedł bon mot Reagana, który po którymś z kolei ataku Cartera uśmiechnął się ironicznie i zaczął swoją wypowiedź od: "There you go again..." (Pan znowu swoje...). Odtąd "sound-bites", jak Amerykanie nazywają zgrabne, zapadające w pamięć powiedzonka, zaczęły odgrywać kluczową rolę w debatach – zwłaszcza gdy te przekształcały się stopniowo w "infotainment", połączenie poważnej informacji z rozrywką (ang. information plus entertainment).

Reagan, były aktor filmowy, zabłysnął również cztery lata później, kiedy ubiegał się o reelekcję, innym powiedzonkiem w debacie z ówczesnym kandydatem demokratów, Walterem Mondale'em. - Nie będę wykorzystywał dla celów politycznych młodości i niedoświadczenia mojego oponenta - powiedział do młodszego o prawie 20 lat demokraty. Nawet sam Mondale roześmiał się z żartu prezydenta.

Debaty odbywają się także między kandydatami na wiceprezydenta. W debacie w 1988 roku republikanów reprezentował senator Dan Quayle. W konfrontacji z kandydatem demokratów senatorem Lloydem Bentsenem powiedział, że ma tyle samo doświadczenia politycznego, co kandydujący w 1960 roku do Białego Domu senator John F. Kennedy, zwany Jackiem. - Senatorze, ja pracowałem w administracji Jacka Kennedy'ego. Znałem Jacka Kennedy'ego. Jack Kennedy był moim przyjacielem. Senatorze, pan nie jest Jackiem Kennedym - replikował mu Bentsen. Cios był celny - Quayle zbladł i wykrztusił tylko: - Senatorze, to było bardzo niestosowne.

George H. W. Bush i Bill Clinton - zegarek w tle

Czasami najbardziej pamiętnym momentem z debaty okazują się nie wypowiedziane słowa, lecz mimika i gestykulacja. W 1992 roku w debacie prezydenckiej uczestniczyli trzej politycy: urzędujący prezydent George H. W. Bush, kandydat Demokratów Bill Clinton i kandydat niezależny, teksaski miliarder Ross Perot. Pytania zadawali widzowie z sali. Dotyczyły one głównie spraw krajowych. Clinton odpowiadał szczegółowo i ze swadą.

W pewnej chwili kamery uchwyciły Busha, jak spogląda na zegarek. Nie uczynił tego ukradkiem; gest był niemal ostentacyjny, prezydent nawet wstał w tym momencie z wysokiego krzesła, na którym siedział, jakby chciał wyjść. Był najwyraźniej znudzony – zawsze bardziej interesowała go polityka zagraniczna. Miał na tym polu sukcesy, ale po zakończeniu zimnej wojny Amerykanie woleli, by ich przywódca zajął się gospodarką, bo trwała recesja.

Debata po polsku

Po 1989 r. zwyczaj prezydenckich debat zagościł w odradzającej się demokracji nad Wisłą. Do pierwszego starcia telewizyjnego doszło już rok po Okrągłym Stole. Przed drugą turą wyborów w studiu zasiedli Lech Wałęsa - legenda "Solidarność (wówczas jeszcze autorytet dla miażdżącej większości Polaków) oraz nieznany biznesmen Stan Tymiński, który w pierwszej turze pokonał Tadeusza Mazowieckiego. Tymiński przyszedł z czarną teczką, w której rzekomo miał kompromitujące Wałęsę dokumenty. Nigdy ich jednak nie ujawnił. Za jego sprawą pojawiło się w polityce polskiej określenie "teczka" jako zbiór domniemanych kompromitujących materiałów. Wybory ostatecznie wygrał przywódca "Solidarności", otrzymując ponad 74 proc. głosów.

Pięć lat później Wałęsa starając się o reelekcje, ponownie walczył przed kamerami. Tym razem naprzeciw niego stanąl młody polityk z dawnego obozu komunistycznego Aleksander Kwaśniewski. Po zakończeniu rozmowy Kwaśniewski chciał pożegnać się z kontrkandydatem. - Panu to ja mogę nogę podać - zareagował Wałęsa. Urzędujący prezydent zdenerwował się, bo jego rywal, wchodząc do studia, przywitał się ze wszystkimi, tylko nie z nim.W drugiej turze wyborów wygrał Aleksander Kwaśniewski (zdobył 51,72 procent głosów). Lecha Wałęsę wybrało 48,28 proc. głosujących.

Na kolejną debatę prezydencką Polacy czekali aż 10 lat. Po dwóch kadencjach Kwaśniewskiego, w Polsce będącej już członkiem NATO oraz UE, do walki o Pałac Prezydencki stanęli nowi kandydaci. W drugiej turze znaleźli się Lech Kaczyński z PiS oraz Donald Tusk z PO. Wiele emocji wzbudziło pytanie o największe wady przeciwników. - Przyszły prezydent powinien lubić ludzi, nie może nikogo wykluczać. Nie ma w Polsce "dziadów", są obywatele - powiedział Tusk, nawiązując do słynnych słów Lecha Kaczyńskiego. - Nie najsilniejszą stroną Tuska jest uleganie politycznej poprawności, która prowadziła go do zaprzeczania oczywistym faktom - zrewanżował się były prezydent Warszawy. Ostatecznie zwyciężył kandydat PiS, który zdobył 54,04 procent głosów (choć przegrał z Tuskiem w pierwszej turze).

Po katastrofie Smoleńskiej o prezydenturę walczył Bronisław Komorowski oraz brat zmarłego prezydenta - Jarosław Kaczyński. Debata odbyła się przed II turą wyborów i trudno będzie jej w przyszłości zapamiętać z jej przebiegu, poza tym, że odbywała się w szczególnym czasie narodowej żałoby. Rozmowa była merytoryczna i bez osobistych utarczek. W 2010 obecny prezydent Bronisław Komorowski uzyskał 53,01 proc. głosów poparcia, a 46,99 proc. - Jarosław Kaczyński.

QUIZ PRL. Nie tylko Gierek. Czy pamiętasz grube ryby PRLu?
Pytanie 1 z 10
1. W najlepszych dla niej czasach PZPR liczyła:
Edward Gierek

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają
Najnowsze