PRL zapamiętaliśmy jako czasy, w których na pieńku z władzą mieli w takim samym stopniu autorzy wywrotowych bibuł, co zuchwalcy próbujący rozprzestrzeniać frywolne treści. Według oficjalnej narracji PZPR zamknęła kosmate myśli w archiwach zdemoralizowanej przeszłości. Mieszkańcom państwa komunistycznego pozostało żyć w okowach sztywnej moralności, od czasu do czasu pozwalając sobie na chwile intymności w czterech ścianach sypialni, najlepiej pod kołderką i przy zgaszonym świetle. Czy komunizm, paradoksalnie, był spełnieniem najdzikszych marzeń konserwatystów? Nie do końca. Podobnie jak potęga gospodarcza PRL okazała się mrzonką podsycaną propagandą sukcesu, tak i pruderia ludu pracującego była, w najlepszym wypadku, powierzchowna. Za fasadą fałszywej wstydliwości ukryto swobodę obyczajową, której nie powstydziłyby się ostatnie dni Rzymu.
ZOBACZ TEŻ: Seksbomby PRL. Tak zmieniały się najpiękniejsze polskie aktorki
Striptiz za Gomułki
Podobno niekompletne odzienie Niny Andrycz wstrząsnęło Władysławem Gomułką do tego stopnia, że ostentacyjnie opuścił premierę w teatrze. W tym samym czasie o wspólnym noclegu w hotelu zapomnieć mogły pary bez ślubu. Podczas gdy wdzięki aktorki raziły oczy I sekretarza, popularnym miejscem na imprezowej mapie Warszawy była restauracja Europejska. W tym miejscu przecinały się szlaki ówczesnej sztuki, polityki, biznesu oraz... płatnej miłości. Na długo przed "Dziewczynami z Dubaju", ogromne pieniądze ciałem zarabiały dziewczyny z Europejskiej.
Jak pisał Cezary Prasek w „Życiu towarzyskim w PRL”, profesja luksusowej prostytutki w PRL wymagała ponadprzeciętnych kompetencji. Klientów poza wdziękiem wabiły nienagannym ubraniem i doskonałą znajomością zachodnich języków. Bo to właśnie zza żelaznej kurtyny przyjeżdżała ich klientela. Honoraria odbierały w, deficytowych po tej stronie Odry, dolarach. Prasek przekonywał, że talenty dziewczyn z Europejskiej opłacane był na tyle hojnie, że to głównie przedstawicielki tej branży wykupowały masowo nowe mieszkania przy Alejach Ujazdowskich. W lokalizacji, być może zupełnie przypadkowo, sąsiadującej z amerykańską ambasadą.
Historia peerelowskiego striptizu sięga jeszcze dalej w przeszłość, bo co najmniej do końca 1956 roku. Wkroczenie tanecznej golizny do Polski Ludowej upamiętnił magazyn „Szpilki”.
„Prasa nam Zachód dziś przybliża,
Co krok reportaż masz z Paryża.
W nocnej życia analizie
Autor wspomina o strip-teas’ie”
- głosił wierszyk opublikowany w połowie października 1956 r.
Polski wibrator ze spółdzielni inwalidów
Poza takimi miejscami o seksie mówiło się cicho, ale nawet żelazna kurtyna nie powstrzymała fali rewolucji seksualnej. Na początku lat 70. tłumy widzów oglądały w kinach "Anatomię miłości", "Kardiogram" czy "Dzieje grzechu", ale już w latach 60. cielesność zaczęła dziarsko wkraczać do codzienności.
- O zmieniającym się podejściu do sfery cielesności świadczył fenomen tzw. kociaków, czyli promowanego w latach 60. w mediach nowego typu wizerunku „zwykłej dziewczyny”. Od czasów odwilży na okładkach m.in. „Przekroju”, „Po Prostu”, „Filmu”, „Ekranu”, „Kina” czy innych czasopism zaczęły pojawiać się fotografie młodych, atrakcyjnych i odpowiednio wystylizowanych kobiet – przekonuje dr Karol Jachymek, kulturoznawca, School of Ideas, Uniwersytet SWPS.
Papierkiem lakmusowym komunistycznych obyczajów była, a jakże, produkcja. Obok hut i fabryk dobrze radził sobie lokalny producent prezerwatyw Eros, działający pod zupełnie nieerotyczną nazwą Krakowskich Zakładów Przemysłu Gumowego. W PRL nie zabrakło nawet rodzimego wibratora, dla niepoznaki zamkniętego w obrzydliwym, zielono-pomarańszowym pudle z napisem... "Turystyczny aparat do masażu". Ten zawdzięczano Spółdzielni Inwalidów TELSIN z Piotrkowa Trybunalskiego.
Golasy w Chałupach
Zanim PRL-owska pruderia dokonała żywota wraz słynnym wydaniem Wiadomości, prowadzonym przez Joannę Szczepkowską, nieparlamentarne zwyczaje Polski Ludowej zdążył udokumentować Zbigniew Wodecki, przebojem „Chałupy Welcome to”.
Chociaż tytuł może sugerować, że piosenka opowiada o gościnności polskiego budownictwa wiejskiego, to prawdziwą naturę tekstu rozgryzła Irena Santor, która odmówiła wykonania utworu mówiąc dosadnie, że „nie będzie śpiewała o gołych babach”.
Istotnie, położone niedaleko Mierzei Helskiej Chałupy, były miejscem gdzie można było natknąć się na gołe panie i panów. Plaża nudystów powstała tam około 1960 roku, a więc mniej więcej w tym samym czasie, kiedy we francuskich kinach naturyzm próbował powstrzymać "Żandarm z Saint-Tropez". Przez wiele lat na plażę ściągały tłumy, a miejscowi żyli z golasami we względnym pokoju. Cierpliwość mieszkańców, jak przekonuje oficjalna strona Chałup, skończyła się w 1984 roku, kiedy „dwóch gołych wczasowiczów udało się do wiejskiego sklepiku”.
Grzecznych Polacy przestali udawać w latach 90., kiedy, wraz ze stopniowym zachłystywaniem się wytęsknionym Zachodem, nad Wisłę hurtowo zwożono kasety z filmami porno, kioski wypełniły różowe pisemka, a sferę seksu kompletnie strywializowała popularna muzyka. Czy jednak kompletnie wyleczyliśmy się z świętoszkostwa, czy moze tym razem to wstydliwość została ukryta pod fasadą lubieżności?
- Wydawać by się mogło, że czasy współczesne od rzeczywistości PRL-u dzieli prawdziwa przepaść. Dzisiaj coraz głośniej mówimy o sprawach seksu. Mamy nieograniczony dostęp do pornografii, istnieje większe przyzwolenie na niezobowiązujące kontakty seksualne, coraz częściej dyskutuje się o prawach osób LGBTQ+, a seksualność osób starszych przestaje być tematem tabu. Zastanówmy się jednak nad tym, czy rzeczywiście żyjemy współcześnie w czasach seksualnej idylli, tak różnej od tego, co działo się w Polsce w minionych dekadach. W dalszym ciągu przecież, podobnie jak w PRL-u, nie mamy dobrego języka do mówienia o sprawach seksu – zwraca uwagę dr Jachymek.