Turcja urządza road show po Europie. Wizyta w naszym kraju właśnie się zakończyła. Przewodniczył jej minister rozwoju Lütfi Elvan, a oprócz niego kilkunastu przedstawicieli organizacji biznesowych oraz posłowie partii opozycyjnych. Wszystko po to, by przekonywać, że po nieudanym puczu z 15 lipca 2016 roku w Turcji nic się nie zmieniło.
Zobacz również: Bezpłatne konta. Wiemy, ile naprawdę za nie zapłacisz
Polska jest drugim krajem, w którym przedstawiciele Turcji złożyli zagraniczną wizytę po nieudanej próbie zamachu stanu. Pierwszym krajem, do którego Ankara wysłała delegację, była Rosja. Dlaczego? Bo poważne ochłodzenie turecko-rosyjskich relacji, po zestrzeleniu rosyjskiego myśliwca w listopadzie 2015 roku, mocno odbiło się na tureckiej gospodarce.
W 2015 roku Rosja była dla Turcji dziewiątym rynkiem eksportowym, a w 2016 roku spadła na 20. miejsce. Ucierpiała mocno turystyka, liczba rosyjskich turystów w pierwszej połowie 2016 roku spadła o 87 proc. rok do roku. Oberwało się też rosyjskiemu sektorowi energetycznemu, a przecież Turcja jest drugim za Niemcami najważniejszym klientem Gazpromu. Trzeba było się więc z Moskwą przeprosić.
Po ociepleniu relacji z Rosją, przyszedł czas na Polskę. Nasze obroty handlowe w 2015 roku wyniosły niespełna 6 mld euro, wobec ponad 30 mld rosyjsko-tureckich to niewiele. Ale wybór naszego kraju nie był przypadkowy, bo Ankara najwyraźniej ma żal do europejskich przywódców o to, jak zachowali się po nieudanej próbie obalenia prezydenta Recepa Tayyip Erdogana. – Unia nie potępiła tego aktu terrorystycznego, nie płakała jak po atakach w Nicei, a przecież w Turcji zginęło ponad 200 osób – powiedział w Warszawie minister Elvan. – Jesteśmy wdzięczni Polsce za to, jak zachowała się po ataku – zaznaczył.
Źródło: Money.pl