W biznesie trzeba mieć nerwy ze stali

2010-07-28 6:04

[ARTYKUŁ SPONSOROWANY] W biznesie trzeba mieć nerwy ze stali, inaczej nie osiągnie się sukcesu - uważa Jan Paprocki, szef firmy Metalex-Paprocki z Przypisówki koło Lubartowa (woj. lubelskie), która stalowymi konstrukcjami zajmuje się od ponad ćwierćwiecza.

Mówi o tym jako praktyk, bo przez ten czas los dwa razy kładł go prawie na łopatki, jednak zamiast pokonać, wzmacniał. I dlatego dzisiaj firma kwitnie, a jej właściciel śmiało patrzy w przyszłość.

Oczywiście stalowe nerwy to jedynie część sukcesu. Bez wiary w to, co się robi, wytrwałości i pracowitości również można sobie dać spokój z prowadzeniem własnego biznesu.

Sam o wszystko dba

- Dzisiaj o 3.30 byłem już na hali montażowej. Sprzęt wyjeżdża na kontrakty, musi wszystko pasować w najdrobniejszym szczególe. Chciałem przedtem popatrzeć - Jan Paprocki mówi to tak naturalnym tonem, jakby chodziło o przyjście 15 minut wcześniej do biura, a nie wstanie do pracy w środku nocy. Choć od kilku lat nie stoi już za maszynami i zajmuje się zarządzaniem firmą, wciąż chce sam wszystkiego dotknąć, zobaczyć, spróbować. - Mam wspaniałą kadrę, robię to z przyjemności, a nie dla potrzeby - zastrzega na wszelki wypadek, żeby nikomu z 30-osobowej załogi nie zrobiło się przykro.

Metalex-Paprocki specjalizuje się teraz przede wszystkim w projektowaniu, produkcji i montażu hal wielkopowierzchniowych z elementów stalowych, takich jak sale gimnastyczne, chłodnie, hale sklepowe i przemysłowe. Pan Jan zaczynał jednak od dużo mniejszego kalibru.

Zaczynał od jednej szlifierki

Był rok 1983, gdy Paprocki, metalowiec z zawodu (i jak się potem okazało, również z powołania) wziął sprawy w swoje ręce. I choć, jak wspomina, z jedną szlifierką i wiertarką na krzyż trudno było zawojować świat, to powoli zdobywał rynek i umiejętności. Prace ślusarskie i spawalnicze robił na tyle dobrze i fachowo, że na brak klientów nie narzekał. Widać to było po warsztacie, który stał w tym samym miejscu, co dzisiejsza siedziba firmy. Od 20 mkw. rozrósł się do dzisiejszych 1500 mkw. Z czasem brał się za coraz poważniejsze rzeczy.

- Kusiło, żeby następne zlecenie przyjąć większe. Zarówno pod względem gabarytu, jak i skomplikowania technologicznego - wspomina z rozrzewnieniem.

Widmo bankructwa

Pierwszy krach nastąpił tuż po przemianach demokratycznych w Polsce. Metalex uczestniczył już wtedy w Międzynarodowych Targach Poznańskich, skąd przywiózł spory portfel kontaktów. Nic, tylko działać. Jan Paprocki zainwestował wtedy wiele pieniędzy w nowy sprzęt, hale i maszyny.

- Niestety, w międzyczasie nasi kontrahenci bankrutowali jeden po drugim. Zostałem z długami i marzeniami - szef Metaleksu do dzisiaj z bólem przypomina sobie ten czas. Nie załamał się jednak, tylko wziął do pracy. Już wtedy miał wyrobioną markę, dzięki temu po trzech chudych latach stanął na nogi. Znów zaczęły mu się marzyć wielkie budowy i hale, które mógłby stawiać. Konsekwentnie inwestował w sprzęt, nowe dźwigi, zwyżki.

Ludzie są na wagę złota

- Już wtedy w branży wiedzieli, że mam doświadczenie i ludzi, którzy w tym biznesie są na wagę złota. Przy wielkich gabarytach wszystko musi być dopasowane co do milimetra - tłumaczy jeden z powodów, dlaczego w końcu udało mu się budować coraz większe obiekty. Budowy w Warszawie, Rzeszowie, Białej Podlaskiej, Radomiu - wszędzie tam obecne było logo Metaleksu. 

Drugi kryzys przyszedł na przełomie wieku, a że firma była poważniejsza, więc i dołek był dużo głębszy niż ten pierwszy. Jako podwykonawca Metalex poczuł, że Polskę ogarnęła recesja. Po prostu - zleceniodawcy przestali mu płacić. Z dnia na dzień został z długami, które rosły coraz szybciej. Gdy w firmie pojawił się komornik, Paprocki bał się, że to już koniec. Nie poddał się jednak.

Firma rusza do przodu

- Nie mogłem, ot tak sobie, zbankrutować, jak to robili inni. To była moja firma, z moim nazwiskiem w nazwie i ja za nią odpowiadałem. Nie chciałem, żeby wierzyciele puścili mnie w skarpetkach - przypomina sobie powody, dlaczego udało mu się wyjść z dołka. Trwało to jednak kilka lat. Dopiero w 2006 roku udało mu się wziąć kredyt, za który uregulował swoje rachunki i z czystym kontem ruszył do przodu. Pomogło mu to, że przez lata zdobył sobie uznanie na rynku.

- Jeśli ktoś dzwoni do mnie pod ten sam numer co 15 lat temu, wie, że jestem sprawdzonym człowiekiem - tłumaczy. Tak jak wcześniej działa jako podwykonawca, ale zaczął również jako samodzielny gracz. W Wohyniu pod Parczewem firma Paprockiego wybuduje specjalistyczną przechowalnię owoców i warzyw. Reasumując, obecnie na brak kontraktów, również tych liczonych w milionach złotych, firma nie narzeka. Jan Paprocki tłumaczy, że duża w tym zasługa środków unijnych, które napędzają koniunkturę w jego branży.

- Są przy tym dużo bezpieczniejsze, płatności gwarantuje przecież bank - jak widać szef Metaleksu nauczył się przezorności. - Trzeciej wpadki by już nie chciał. Nawet powoli, ale cały czas do przodu.

W trudnych chwilach pomógł SKOK im. Unii Lubelskiej

Ze Spółdzielczą Kasą Oszczędnościowo-Kredytową im. Unii Lubelskiej pan Jan Paprocki zetknął się w momencie, gdy nie próbował już nawet pytać o współpracę w innych bankach.

- Miałem już sprawy sądowe o zwrot wierzytelności, brak płynności finansowej i wielką wiarę w to, że mi się uda wyjść z dołka - wspomina sytuację z 2006 roku. Ktoś poradził mu, żeby spróbował jeszcze w SKOK. Przygotował starannie dokumenty, ułożył sobie mowę. Z pracownikiem SKOK miał wtedy długą rozmowę i za kilka dni usłyszał to, czego pragnął: pomożemy!

To był jeden z wielu momentów przełomowych w długiej historii firmy pana Jana. Przedsiębiorczy mężczyzna do końca nie zapomni, kto wyciągnął do niego pomocną dłoń. - Pomogli mi stanąć na nogi. To dużo dla mnie znaczy - mówi. Dzięki tej pomocy firma Metalex-Paprocki, dzieło życia pana Jana, może spokojnie dalej się rozwijać.

 

www.skok.pl

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają
Najnowsze