Branża beauty tak jak wiele innych branż, w dobie koronawirusa odnotowuje coraz większe straty. Od kwietnia ok. 130 tys. salonów kosmetycznych i fryzjerskich w całej Polsce zostało zamkniętych w związku z nowymi obostrzeniami epidemicznymi. Oczywiste jest to, że dopóki salony piękności będą zamknięte, to ich właściciele nie będą mieć przychodu. Jednak wydatki takie jak czynsz, pensje pracowników, opłata za media, raty kredytów inwestycyjnych nagle nie znikną. Te opłaty trzeba będzie regulować. Jeśli stan epidemii będzie utrzymywał się przez kolejne miesiące, to sytuacja będzie dramatyczna. Firmy będą znikać z rynku, a ich właściciele będą tonąć w długach.
Pomagamy mikrofirmom - poradnik
Okazuje się, że kryzys tylko pogorszy i tak, ku zaskoczeniu wielu osób, nieciekawą sytuację branży beauty. Zaległości widniejące w bazie danych Krajowego Rejestru Długów na koniec marca sięgały 37,7 mln zł. To o 13,7 mln zł więcej niż jeszcze trzy lata temu. Takie dane nieco dziwią, bo w dobie rozkwitu gospodarczego, z jakim mieliśmy do czynienia dotychczas, salony beauty na brak ruchu raczej nie mogły narzekać. Tymczasem okazuje się, że był to sukces pozorny, bazujący głównie na zadłużeniu przedsiębiorców.