Ministrowie rządu Belki przyłożyli rękę do dzikiej reprywatyzacji

2016-08-29 17:25

Radny Jan Śpiewak opowiada o tym, czy chce zostać prezydentem Warszawy, jak wygladają związki ministrów rządu Belki z aferą reprywatyzacyjną i jak broniły majątku publicznego warszawskie sądy.

Nie czujesz się współwinny za prezydenturę Hanny Gronkiewicz – Waltz?

- Nie, wcale. Co prawda pomagałem podczas kampanii samorządowej obecnej pani prezydent w 2006 roku, ale po pierwsze miałem 19 lat i jakakolwiek kampania była dla mnie ciekawym doświadczeniem, a po drugie mój ojciec był posłem Platformy Obywatelskiej. Zarówno u niego, jak i u mnie, szybko pojawiło się rozczarowanie polityką tej formacji i zarzuciłem jakiekolwiek konszachty z tą partią.

Minęły 4 lata i byłeś już w sztabie innego kandydata, popieranego wtedy przez PiS Czesława Bieleckiego.

- Tak, nasze rodziny się przyjaźniły, ale nawet mimo tego uważałem Czesława Bieleckiego za najlepszego spośród ówczesnych kandydatów i praca akurat w jego sztabie była dla mnie najlepszym wyborem. Później już założyliśmy w stowarzyszenie Miasto Jest Nasze, a dwa lat temu wystartowaliśmy pod własnym szyldem. Udało się dostać do Rady Dzielnicy Śródmieście i robimy polityczną rewolucję.

I co dalej, będziesz kandydował na stanowisko prezydenta Warszawy?

- Raczej nie, za młody jestem, mimo że wiele osób mnie o to pyta ostatnio. Jednak polityka w Warszawie mocno przyspieszyła i mam nadzieje, że w porozumieniu z innymi ruchami miejskimi wystawimy jednego kandydata.

Jak nie Jan Śpiewak, to kto?

- Na giełdzie nazwisk pojawiło się już kilku kandydatów, choćby Jan Ołdakowski, czy Robert Biedroń. Obaj mają na koncie sukcesy w polityce miejskiej, a ja mogę jeszcze poczekać.

ZOBACZ TEŻ: [HISTORIA REPRYWATYZACJI] Jak Bierut i gangsterzy dali kamienicę Waltzom

To jak nie prezydent Warszawy, to może burmistrz Śródmieścia?

- Tak, to stanowisko mnie jak najbardziej interesuje. Zrównoważony rozwój, prawo do miasta, w skrócie: więcej miejsca dla ludzi – to postulaty, które zwłaszcza w warszawskim Śródmieściu powinny znaleźć odbiorców.

Skąd u Ciebie zainteresowanie sprawami miasta, a zwłaszcza tak trudnymi, jak warszawska reprywatyzacja?

- Jestem z wykształcenia socjologiem miasta, zajmowałem się Praga Północ, a teraz próbuje doktoryzować, badając Miasteczko Wilanów. To było naturalne. A na reprywatyzację zwróciłem uwagę w momencie, kiedy gruchnęła wieść o zabudowie części placu Zamkowego, najbliżej kolumny Zygmunta, jak się da. I się okazało, że inwestor, Maciej Marcinkowski, ma na koncie kilka innych inwestycji, opierających się na niejasnych transakcjach z miastem. W efekcie okazał się, że wcześniej nieznany całkowicie człowiek stara się meblować centrum miasta, które uważa się za europejską metropolię. A oprócz niego znalazło się jeszcze wielu innych cwaniaków.

Nie ma innych ciekawych tematów w mieście, np. wałków przy budowie dróg czy mostów?

- Innymi tematami też się zajmujemy, np. ostatnio zgłosiliśmy do prokuratury nieprawidłowości przy sprzedaży miejskich lokali komercyjnych na Ochocie. A jak trzy lata zajęliśmy reprywatyzacją, nie spodziewaliśmy się nawet trochę, jak rozległy i wielowątkowy to temat.

I do jakich wniosków doszliście dzisiaj?

- Bezmiar patologii, jaki mamy przy reprywatyzacji, pokazuje że prawdopodobnie korzysta z nich jedna, powiązana ze sobą grupa osób, która często jest, jak wiemy, bezwzględna. I wiemy też, że zamieszana jest w to zorganizowana przestępczość, czego przykładem jest morderstwo Joli Brzeskiej. Ale maja na koncie też fabrykowanie dokumentów, fikcyjne reaktywowanie przedwojennych spółek, podstawianie słupów, jako spadkobierców, czy wyłudzanie metodą „na kuratora", za co ostatnio jednemu z cwaniaków postawiono zarzuty, za próbę wyłudzenia kamienicy na Targowej 66.

ZOBACZ TEŻ: Oto, jak szef warszawskiej adwokatury został właścicielem działki wartej fortunę [PEŁNA WERSJA]

I poza tym nikt w sądach się zorientował?

- No właśnie, trzeba sobie powiedzieć jasno: ten cały proceder nie byłby możliwy, gdyby nie decyzje pracowników sądów, co do zwrotów, odszkodowań, czy wpisów do ksiąg wieczystych. Za tymi decyzjami stoją realni ludzie, a często przewijają się te same nazwiska, w tych samych sądach.

Mówimy o ludziach, podejmujących decyzje na dole. Ale jeśli udało się uregulować sprawę mienia zabużańskiego, na terenach które od wojny należą do innych państw, to czemu nie jesteśmy w stanie zająć się majątkiem, który mamy pod nosem?

- To dobre pytanie. Najwidoczniej naszym elitom nie zależało na tym, by uregulować tę sprawę przez lata. A jakbyśmy poszukali głębiej, to znajdziemy wiele nazwisk z pierwszych stron gazet, jak choćby Andrzeja Jakubiaka, obecnego szefa Komisji Nadzoru Finansowego, która zajmuje się m. in. głośnymi sprawami frankowiczów. A wcześniej odpowiadał w warszawskim ratuszu właśnie za sprawy reprywatyzacji. To pokazuje jak w głębokim i chronicznym kryzysie jest polskie państwo, bo odpowiedzialność za zjawisko reprywatyzacji w warszawie spada na całe polskie elity, na każdą ekipę rządzącą. A mówimy tylko o Warszawie, są też przecież podobne sprawy w innych miastach, są komisje majątkowe, które decydowały o zwrotach różnym kościołom i związkom wyznaniowym nieruchomości wartych miliardy, są w końcu reaktywacje przedwojennych spółek, takich jak Giesche, której „reaktywowany" zarząd żądał w Katowicach zwrotu jednej trzeciej miasta.

To w Katowicach. A po co komu takie spółki w Warszawie?

- Przecież już były używane do przejmowania ogromnych nieruchomości, choćby Wola Park został zbudowany na terenach, które dostał od miasta w latach 90. Ryszard Krauze, reaktywujący w tym celu spółkę Ogrody Ulrich. Ten numer starał się powtórzyć Michał Sołowow, w sprawie działek na Saskiej Kępie, których przejęcie gruntu miało być konsekwencją reaktywacji spółki Nowe Dzielnice.

ZOBACZ TEŻ: Warszawska mapa reprywatyzacji [INTERAKTYWNA GRAFIKA]

To rzeczywiście nazwiska z pierwszych stron gazet.

- Jestem przekonany, że liczba osób na świeczniku, która jest zamieszana w dziką reprywatyzację jest ogromna i teraz będzie to wychodzić. Przykładem jest choćby rodzina Jakuba Rudnickiego, urzędnika miejskiego,który stał za najbardziej skandalicznymi decyzjami zwrotowymi, m.in. tzw. „działki mecenasa" Plac Defilad, czy oddania kamienicy na Kazimierzowskiej 34 samemu sobie. Jego matka jest znanym adwokatem, krewną generała Ciastonia, którego broniła w procesie o zabójstwo Jerzego Popiełuszki, a ojciec to były minister zdrowia w rządzie Marka Belki. Oni również obracają roszczeniami i uwłaszczają się na publicznym majątku.

Jak wiemy, „mała ustawa reprywatyzacyjna" nie załatwia wszystkich spraw. Czemu więc przez 25 lat nie udało się wprowadzić kompleksowego rozwiązania, które raz na zawsze zakończy temat?

Bo nie leżało to w interesie wąskiej grupy obywateli. Polskie państwo ponownie okazało się silne dla słabych i bezsilne względem silnych. Jeśli udaje się doprowadzić do weta prezydenta Kwaśniewskiego, przez które ustawa reprywatyzacyjna z 1999 roku przepadła, czy jeśli inny minister rządu Belki Marek Sadowski wprowadza przepisy, dzięki którym możliwa jest reaktywacja spółek sprzed wojny, co kończy się wspomnianą już próbą przejęcia 32 hektarów działek na Saskiej Kępie, to to państwo ma poważną wadę systemową. Jeżeli przy tak jawnych patologiach udało się korzystającym na nich ludziom uniknąć odpowiedzialności, to całe elity, który na to pozwoliły, są do wymiany. W samej Warszawie przez dziką reprywatyzację straciło dach nad głową kilkadziesiąt tysięcy lokatorów, a banda cwaniaków trzyma miasto w szachu, bo przez roszczenia nie można zrobić żadnej poważniejszej inwestycji miejskiej. A co by było, jeśli zmowa milczenia trwałaby dalej i ten układ działałby jeszcze przez lata w najlepsze?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Najnowsze