Pominę zmiany w becikowym, uldze prorodzinnej, KRUS czy wieku emerytalnym - wydają się sensowne, choć trzeba poczekać na projekty ustaw. Podwyższenie składki rentowej po stronie pracodawcy, chociaż przyniesie chyba największy dochód państwu - według różnych szacunków od 8 mld zł do 13 mld zł - to niechybnie pociągnie za sobą negatywne dla rynku skutki. Wzrosną koszty pracy, a to oznacza wzrost bezrobocia.
Oczywiście rozumiem logikę, jaką kierował się premier. Podwyższenie składki po stronie pracodawców spowoduje mniejsze społeczne protesty, niż gdyby daniną tą obciążyć pracowników. W końcu zatrudniających jest mniej niż zatrudnianych. Ale odpowiedzialny polityk nie powinien się kierować jedynie słupkami w sondażach.
I jeszcze jedna zapowiedź z exposé, moim zdaniem najbardziej szokująca. Zamiana waloryzacji rent i emerytur z procentowej na kwotową. Większość seniorów opowiada się za takim rozwiązaniem, bo wtedy wszyscy dostają taką samą kwotę waloryzacji. Rząd ma więc poparcie większości emerytów. Tylko że równo nie znaczy sprawiedliwie. Wysokość emerytury to wynik stażu i tego, ile się zarabiało. Dlaczego ci, którzy pracowali ciężej, dłużej i zarabiali więcej, mają być karani za zawodową aktywność? Hasło, że wszyscy mamy jednakowe żołądki, jakoś nie bardzo pasuje do wizji nowoczesnego państwa UE, a trąci raczej bolszewizmem. I choć może w krótkiej perspektywie daje polityczną korzyść w postaci aprobaty elektoratu, to na dłuższą metę przynosi same szkody. No bo po co być pracowitym i przedsiębiorczym, skoro państwo w imię równości i tak zabierze ci owoce twojej ciężkiej pracy?!