Warszawa – ta perła w koronie, zarządzana od niemal siedmiu lat przez Hannę Gronkiewicz-Waltz, bądź co bądź wiceprzewodniczącą PO, jest tego najlepszym przykładem. Ignorancja i arogancja czy wręcz zwykła buta włodarzy miasta kończy się właśnie katastrofą. Nowy system odbioru i segregacji śmieci, który miał wejść w życie 1 lipca, wejdzie, a i to wcale nie jest pewne, dopiero pół roku później. Co będzie w okresie przejściowym? Kto i za ile odbierze śmieci? Ile za to zapłacą mieszkańcy? Ile milionów straci miasto? Myślę, że za jakiś czas skrupulatnie wyliczą to prokuratura i NIK, bo te instytucje powinny się zająć największym legislacyjnym bublemdziesięciolecia.
Ustawa śmieciowa, u której podstaw legła rzekoma troska o środowisko, przyjęła u nas kształt rodem z socjalistycznych satrapii. Mieszkańcy pozbawieni są prawa wyboru firmy śmieciowej i zmuszeni do korzystania z usług narzuconych przez gminy. Narzucane przez gminy stawki, często kilka czy nawet kilkanaście razy wyższe niż obecnie, brane są z sufitu. No i na koniec przetargi organizowane przez gminy, które jak się okazuje, ustawiane są pod konkretne firmy, czego najlepszym przykładem jest Warszawa i decyzja Krajowej Izby Odwoławczej unieważniająca warunki przetargu promującego MPO. Jeśli ustawa śmieciowa trafi do Trybunału Konstytucyjnego, to idę o zakład, że jej zapisy zostaną uznane za sprzeczne z ustawą zasadniczą. Zanim jednak do tego dojdzie, czeka nas śmieciowy chaos, a rządzącą Platformę utrata punktów procentowych od coraz bardzie zirytowanego elektoratu.