Niedzielny poranek, stoisko mięsno-wędliniarskie w jednej z sieci delikatesów, uznawanych za jeśli nie luksusowe, to na pewno z wyższej półki. Jestem jedynym klientem, który przygląda się wędlinom, próbując dokonać trudnego wyboru, więc dwie ekspedientki, które zazwyczaj przyzwyczajone są do długaśnej kolejki, niespecjalnie zwracają na mnie uwagę. I prowadzą taki oto dialog: "Co ty robisz?". "Kroję szynkę na internet". "To weź tę pokrojoną, będzie szybciej". "Ale ona już śmierdzi". "To ją obmyj i zapakuj". "Już raz myłam. Dalej śmierdzi". Z zakupu wędlin w tym sklepie zrezygnowałem. Nie tylko zresztą w ten niedzielny poranek. Jeśli sprzedawca nie ma żadnych oporów, by sprzedawać śmierdzącą szynkę, to ja tam w ogóle zakupów robić nie będę.
Swoją drogą zastanawiam się, na ile była to oddolna inicjatywa sprzedawczyni, a na ile wymóg wprowadzony przez kierownictwo placówki. Jakkolwiek by było, to przerażające, że w cenie 40-50 zł za kilogram próbuje się nam wcisnąć śmierdzące ścierwo. Opisana powyżej scena z eleganckich delikatesów obrazuje tak naprawdę poziom usług, na który w tym miejscu pomstowałem wielokrotnie. Mimo 25 lat kapitalistycznej gospodarki i 10 lat świetnych czy też świetlnych jak chce rząd, w Unii Europejskiej, w sposobie traktowania klientów nie bardzo oderwaliśmy się od PRL. I wbrew pozorom, wiek usługodawców nie ma tu żadnego znaczenia. Równie aroganccy, niekompetentni, chcący cię tylko okantować są zarówno ci, których młodość przypadła na czasy tow. Gierka, jak i ci, którzy PRL znają jedynie z podręcznika czy kroniki filmowej.
z-ca red. nacz. "Super Expressu"