Miroslav Rakowski, prezes firmy T-Mobile: Warto było zmienić markę

2012-02-14 3:00

Miroslav Rakowski, prezes firmy T-Mobile

- Doskonale mówi pan po polsku, choć urodził się pan w czeskim Cieszynie. Czuje się pan Polakiem czy Czechem?

- Mój tata jest Czechem, a mama Polką, ale ja sam czuję się Czechem. Cieszyn to taka mieszanka dwóch narodów. Każdy, kto tu mieszka, ma rodzinę i znajomych po obu stronach granicy.

- Trafił pan do T-Mobile w Polsce przez przypadek czy o to zabiegał?

- To był zwykły zbieg okoliczności i czysto biznesowe posunięcie. Miałem już doświadczenie w przeprowadzaniu rebrandingu w Czechach i uznano, że mógłbym pokierować takim procesem również w Polsce.

- A miał pan być inżynierem.

- Skończyłem automatykę na Uniwersytecie Technologicznym w Brnie, ale nie przepracowałem w tym zawodzie nawet jednego dnia. Po upadku komunizmu w Czechach pojawiły się międzynarodowe korporacje, które potrzebowały młodych wykształconych ludzi. Zostałem akwizytorem w firmie Gillette. Sprzedawałem żyletki i maszynki do golenia. Do dziś pamiętam swój pierwszy dzień w tej pracy, bo właśnie tego dnia urodził się mój syn.

- Handlowcem jednak pan nie został, choć miał do tego smykałkę. Wolał pan karierę w korporacji?

- Właściwie to zostałem przy handlu, tylko teraz zamiast sprzedawać bezpośrednio, zajmuję się handlem w korporacji.

- Jak dziś, po 10 latach od pierwszego pobytu, ocenia pan nasz kraj i Polaków?

- Polacy są zdeterminowani, żeby osiągnąć sukces. Z drugiej strony trochę narzekają i chyba nie lubią ludzi sukcesu. Ja bardzo lubię optymistów, a w Polsce niełatwo takich znaleźć. Polacy zbyt rzadko się uśmiechają.

- Szybko został pan jednym z najmłodszych menedżerów zajmujących wysokie stanowiska w Europie Wschodniej. Trafił pan na dobry czas czy od początku miał taki plan na swoją karierę?

- Zmiana ustroju na początku lat 90. to rzeczywiście był szczęśliwy zbieg okoliczności i niepowtarzalna szansa na zrobienie międzynarodowych karier dla młodych, dynamicznych, znających angielski. Ale samo szczęście w życiu nie wystarczy. Swoją ścieżkę zawodową warto trochę zaplanować, żeby być gotowym do skorzystania z każdej szansy. Żeby zrobić karierę, trzeba próbować i cały czas walczyć.

- W Czechach był pan jedną z osób, które z sukcesem wprowadzały markę T-Mobile na tamtejszy rynek. Rebranding sieci komórkowej Era na T-Mobile w Polsce był większym wyzwaniem?

- Tak naprawdę pierwszym dużym wyzwaniem menedżerskim było dla mnie wyprowadzenie na prostą polskiego oddziału COTY. Kiedy po roku pracy w Warszawie wróciłem do Pragi, Deutsche Telekom zdecydował o rebrandingu operatora Pegaz. To był pierwszy rebranding na dużą skalę, tym trudniejszy, że Pegaz to była bardzo mocna marka, obecna na rynku od ponad 6 lat. Nikt wtedy nie wiedział, co się zdarzy, natomiast zmiana Ery na T-Mobile to był już kolejny rebranding w ramach Deutsche Telekom.

- Kilka lat temu Era była liderem, a potem spadła na 3 miejsce. Pan jest specjalistą od walki o pierwsze miejsce na rynku. Kiedy więc T-Mobile znajdzie się tam, gdzie kiedyś była Era?

- Zobaczymy. Trendy się zmieniły. Po paru latach spadków, od rebrandingu cały czas odnotowujemy wzrosty. Era straciła pozycję lidera, ale jako T-Mobile jesteśmy już w okolicach drugiego miejsca. Cieszy mnie zwłaszcza to, że przybywa klientów abonamentowych, w tym biznesowych. Ostatnio wygraliśmy przetarg na obsługę administracji państwowej w Polsce. Chcemy odzyskać pierwsze miejsce na rynku. Jeśli nie byłoby o co walczyć, nie byłbym potrzebny. Lubię wyzwania.

- Zatem warto było zmienić markę?

- Absolutnie! Zmiana bardzo pomogła. Zero sentymentów za Erą. Zresztą to był już ostatni moment na przeprowadzenie tej zmiany. Nie możemy jeszcze ujawnić ostatecznych wyników, ale liczba klientów zwiększyła się.

- Co z zapowiedzi związanych ze zmianą marki udało się do tej pory zrealizować? Miały być m.in. atrakcyjne ceny, tani roaming, szybki, mobilny Internet, nowinki technologiczne. Co zyskali klienci?

- To były rewolucyjne zmiany. Wprowadziliśmy nowe usługi. Pierwsza "Zawsze rozmawiaj"spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem przez klientów. Tak samo jak druga - "Roaming tak tanio jak w kraju", w której minuta kosztowała tylko 30 gr. Poza tym wprowadzamy rewolucyjne płatności zbliżeniowe przez telefon i pracujemy nad innymi nowinkami technologicznymi, takimi jak np. telemedycyna, czyli możliwość zdalnego monitorowania chorych za pomocą sieci komórkowej.

- Posiadacze komórek coraz częściej korzystają z mobilnego Internetu, więc operatorzy muszą inwestować w rozwój sieci. Co w tej kwestii robi T-Mobile?

- Dziś 1,2 mln klientów korzysta z blue-connect, czyli prawie co 10. Szacujemy, że za 4 lata mobilny Internet będzie stanowił prawdopodobnie co najmniej połowę naszych przychodów. Tymczasem polska sieć przesyłowa jest obecnie naprawdę niewystarczająca, bo sytuacja na rynku zahamowała jej rozbudowę. Dlatego zaczęliśmy współpracować z Orange i mamy zamiar zbudować razem sieci do szybkiego i masowego przesyłania danych. Przyszłość to szybki, mobilny Internet i usługi, które za jego pośrednictwem można zaoferować, np. wideo, telewizja, operacje bankowe, zakupy, telemedycyna. Żeby to osiągnąć, nie było innego wyjścia - musieliśmy zasiąść do stołu z "wrogiem", czyli naszym konkurentem, choć raczej się nie zaprzyjaźnimy…

- Era rozmów telefonicznych już za nami. Nadchodzi czas wszechobecnej sieci internetowej. To niesie ze sobą niebezpieczeństwo, że cały czas Wielki Brat patrzy.

- Już za późno, żeby z tym wojować, bo Wielki Brat jest już od dawna między nami. Ludzie sami rezygnują z własnej prywatności, choć może nie zawsze zdają sobie z tego sprawę. Każdy, kto ma komórkę, może być namierzony. Każdy, kto ma profil na portalu społecznościowym, automatycznie podpisuje zgodę na to, że będzie monitorowany.

- Jest pan na Facebooku?

- Jestem, ale tylko zapisałem tam swoje nazwisko, żeby zobaczyć, jak to działa. Natomiast mam zero znajomych. Nikt mnie nie lubi (uśmiech).

- Walczy pan o odbudowę pozycji firmy na rynku. Zmienił pan kulturę korporacji - m.in. dresscode. Kiedy okazało się, że szef nie lubi krawatów, pracownicy też je pozdejmowali. Chodziło o osobiste upodobania czy to element walki o markę?

- Zmiana była związana głównie z postrzeganiem marki, choć sam też nie lubię nosić krawatów. Ale nikogo nie zmuszałem, żeby zdjął krawat. Ludzie sami z tego zrezygnowali. Może dlatego, że w korporacji obowiązuje zasada "powinieneś robić to, co lider" i pracownicy, być może nawet podświadomie, do tego się zastosowali. Przede wszystkim jednak chodziło o zmianę wizerunku sieci, o pokazanie, że jesteśmy nie tylko dla bankierów czy biznesmenów. Ale też i dla zwykłych ludzi - młodych i starych, pracujących w różnych zawodach, a przy tym wyluzowanych i uśmiechniętych.

Miroslav Rakowski

Ukończył automatykę na Uniwersytecie Technologicznym w Brnie. Przez cztery lata kierował T-Mobile w Czechach. Jego zasługą jest m.in. wprowadzenie na tamtejszy rynek platformy satelitarnej T-Mobile. Do Polski przyjechał z zadaniem przeprowadzenia rebrandingu firmy.

Najnowsze