- Nasze wynagrodzenia są obciążone tak samo wysokimi daninami, jak wódka. Niektóre dla niepoznaki nazywa się składkami, część pobierana jest nie przy wypłacie, a dopiero w czasie zakupów jako podatek VAT, ale efekt jest ten sam - przekonuje ekonomista Andrzej Sadowski na łamach serwisu strefabiznesu.pl.
Zobacz także: SKOK- niewypłacalne. W kasach brakuje 1,2 mld złotych!
Ekonomista z Centrum Badań im. Adama Smitha przekonuje, że rozwiązaniem na bolączkę niskich płac nie jest dopłacanie 500 zł pracownikom, jak proponuje premier Ewa Kopacz, ale obniżka podatków. Sadowski wyjaśnia, że pracodawca, który chce zapłacić 1000 zł swojemu podwładnemu, to 700 zł z tego tytułu musi jeszcze oddać państwu.
Propozycje rządu z dopłatą 500 zł nazywa "wciskaniem ciemnoty" i dodaje, że nie jest przeciwnikiem zatrudniania na stałe, ale formy opodatkowania etatów. Sadowski krytykuje też propozycje PiS o wprowadzeniu podatku bankowego i od sklepów wielkopowierzchniowych. Wskazuje, że zamiast "głupiego CiT-u" należałby wprowadzić podatek od obrotów albo przychodów.
Ekspert równie krytycznie odnosi się do składek zdrowotnych. Odniósł się też do składek zdrowotnych. - Nie chcę "utrzymywać" służby zdrowia! Chcę skorzystać z lekarza, kiedy tego potrzebuję. Natomiast nasze pieniądze są marnotrawione właśnie na utrzymywanie najróżniejszych służb, co wcale nie oznacza, że mamy do nich dostęp - powiedział w strefiebiznesu.pl.
Źródło: wp.pl / strefabiznesu.pl