Chodzi o rodziny, w których jeden z rodziców pracuje za granicą. - Ustawa o pomocy państwa w wychowywaniu dzieci przewiduje dla nich jednak taki sam termin na wypłatę środków jak w przypadku rodziców pracujących w Polsce. W tym roku było to trzy miesiące od złożenia wniosku. Termin ten jednak jest wydłużany ze względu na skomplikowanie spraw. Decyzje w takich sprawach wydaje marszałek województwa - podaje "Rzeczpospolita".
Zobacz też: Na 500+ potrzeba więcej pieniędzy niż zakładał rząd
Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, które nadzoruje "500+" jest świadome tego problemu. Przyznaje, że najgorzej jest w województwie śląskim, małopolskim i lubuskim. Ale nikt nie poczuwa się do winnego w tej sytuacji. Zarówno resort jak i samorządy zasłaniają się przepisami.
Sprawy transgraniczne są bardziej skomplikowane i czasochłonne. Najpierw urząd marszałkowski wysyła zapytanie za granicę, czy państwo, w którym przebywa jedno z rodziców dzieci, wypłaca świadczenia rodzinne. Po uzyskaniu odpowiedzi, na którą czeka się nawet kilka miesięcy, w Polsce będzie można wypłacić dodatek dyferencyjny, będący różnicą wysokości zagranicznych świadczeń rodzinnych i tych, które należą się w Polsce.
– Korespondencja z instytucjami zagranicznymi i proces ustalania pierwszeństwa kraju do wypłaty świadczeń trwa często wiele miesięcy. Nie mamy wpływu na bieg spraw od momentu nadania przesyłki zagranicznej – mówi w "Rzeczpospolitej" Łukasz Jucha z Urzędu Marszałkowskiego Województwa Zachodniopomorskiego.
Jednocześnie nie ukrywa, że problem wynika też z niedofinansowania. Ustawa o pomocy państwa w wychowywaniu dzieci nie zabezpieczyła bowiem w momencie wejścia w życie środków dla samorządów województw na czynności administracyjne.
Pieniądze z "500+" rodzice otrzymają niezależnie od dochodu na drugie i kolejne dzieci do ukończenia przez nie 18. roku życia. W przypadku rodzin z dochodem poniżej 800 zł netto na osobę wsparcie otrzyma rodzina także na pierwsze lub jedyne dziecko.
Źródło: "Rzeczpospolita"