Spread

i

Autor: Shutterstock

Czym jest spread i gdzie był najwyższy

2016-08-04 17:01

Banki zadowolone, kredytobiorcy frankowi albo smutni albo wściekli, a w sieci krąży już hasztag #ustawapinokia, opisująca stosunek obietnic prezydenta RP do ich realizacji. Wszyscy w całej dyskusji zapominają wyjasnić, czymże jest ów tajemniczy spread.

Kredyt hipoteczne we frankach to nie do końca kredyty walutowe, ale konstrukcja zwana kredytami denominowanymi we frankach. Oznacza to, że klient podpisuje umowę na kwotę we frankach, ale wypłata środków, jak i późniejsza spłata, jest w złotych. To niesie dwa zagrożenia:

pierwszy problem to różnice w kursach walutowych, tzw. ryzyko walutowe - jeśli kurs franka do złotego jest wyższy, to kredytobiorca płaci więcej. Symboliczny jest "czarny czwartek", kiedy jednego dnia kurs w szczytowym momencie wzrósł o 1,65 złotego na jednym franku, co było ciężkim szokiem dla prawie każdego "frankowca";

drugi problem to właśnie spready. Są one niczym innym, jak widełkami między ceną kupna, a ceną sprzedaży waluty obcej. To właśnie widzimy na tabelach w kantorach czy przy kasach w bankach.

ZOBACZ TEŻ: Ustawa frankowa. Nie będzie przewalutowania [SZCZEGÓŁY]

Tylko banki mogły te widełki spreadowe ustalać wedle własnego uznania, czyli środki kredytu do wypłaty liczyły po kosztach kupna dewiz, czyli niższym, a raty kredytu spłacane przez klientów kalkulowano po kursie sprzedaży waluty, czyli wyższym. To rozwiązanie ektremalnie niekorzystne dla kredytobiorców, bo różnica między kursami wynosiła kilka procent, co w skali kilkunastu czy kilkudziesięciu lat spłat pożyczki urastało do kilkunastu tysięcy złotych.

Ten problem skończył się w 2011 roku, kiedy ustawowo umożliwiono (!) spłatę kredytów walutowych bezpośrednio w walutach, a klient od tego czasu ma wybór: albo bank mu policzy ratę w złotówkach swoimi metodami, albo przyniesie do banku franki.

Oprócz występowania samych spreadów, na które klienci byli skazani, to szerokość widełek między kursami, czyli wysokość de facto dodatkowej opłaty różniła się różnymi bankami i to znacznie. W efekcie niektórzy "frankowicze" byli stratni podwójnie.

Wedle doniesień prasowych, najszersze widełki przy ustalaniu spreadów walutowych, stosowały: BPH, BNP Paribas, Polbank, Raiffeisen, DB PBC, Nordea i Kredyt Bank. Klienci mogli tracić na spreadach między 15 a 20 groszy na zakupie jednej jednostki walutowej, korzystając z pośrednictwa banku.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają
Najnowsze