Kilka dni temu media obiegła informacja, że Polacy coraz chętniej jeżdżą za Odrę, by u naszych zachodnich sąsiadów zatankować za mniej niż we własnym kraju. Informacja jest o tyle szokująca, że statystyczny Niemiec zarabiał w 2017 roku ponad 3,2 tys. euro brutto miesięcznie (ok. 13,8 tys. złotych), podczas gdy Polak, nawet po tegorocznych podwyżkach płacy minimalnej, zarabia średnio ok. 4,8 tys. złotych brutto, czyli niemal trzykrotnie mniej.
Według niemieckiego portalu Markische Onlinezeitung nie przekłada się to na ceny paliw, przez co Polacy zaczęli tankować właśnie za Odrą. Portal napisał, że olej napędowy po polskiej stronie jest o ok. 10 eurocentów (ok. 45 groszy) droższy niż w Niemczech. Taniej jest nawet w Berlinie, gdzie litr oleju napędowego kosztuje ok. 5 złotych, podczas gdy średnia cena na Mazowszu to już 5,12 złotych.
Taniej niż w Polsce można też zatankować w Austrii czy Hiszpanii. Teraz zaś do grona „lepiej zarabiających, a tankujących za mniej” dołącza także Skandynawia, a dokładniej Dania.
Grzegorz Furgo, poseł Platformy Obywatelskiej, udostępnił na swoim Twitterze rachunek, który otrzymał na jednej z duńskich stacji benzynowych. Po przeliczeniu polityk wskazał, że za litr paliwa zapłacił 4,86 złotego. W Polsce musiałby wydać na to ok. 5,2 złotego.
Dla wielu to może być „tylko” kilkadziesiąt groszy różnicy za litr paliwa. Problem w tym, że nawet w ubiegłym roku średnia stawka godzinowa za pracę w Danii wynosiła 38,7 euro brutto, czyli prawie 170 złotych. Statystyczny Polak w 2018 roku za ten sam czas pracy nie mógł liczyć nawet na 30 złotych brutto, a więc zarabiał niemal sześciokrotnie mniej od Duńczyka, a za paliwo i tak płacił więcej.