Lockdown, narodowa kwarantanna i godzina policyjna w Polsce. Hotelarze biją na alarm. Zamknięcie hoteli na głucho to katastrofa. W tym czasie część pracowników pójdzie na urlop płatny, część na urlop bezpłatny, ale obiekty trzeba będzie cały czas utrzymywać. To są ogromne koszty. Właściciel znanego hotelu Gołębiewski w Mikołajkach i kilku innych hotelarskich obiektów w rozmowie z Money.pl przyznaje, że już ledwo wystarcza mu na rachunki za prąd. Do utrzymania jednego obiektu musi dopłacać miesięcznie około 1,5 mln zł. A jak trudna sytuacja się utrzyma, to hotelarze będą mieli ogromne problemy z utrzymaniem obiektów i firm. Banki wiedzą, jaka jest sytuacja na rynku i odmawiają im przyznania kolejnych pożyczek czy kredytów na ratowanie biznesów. W takiej trudnej i długotrwałej sytuacji interes trzeba będzie zwinąć, ale długi pozostaną. Hotelarze liczą na wparcie ze strony państwa. W przeciwnym razie branża hotelarska znajdzie się w ogromnych tarapatach.
Branża hotelarska w GIGANTYCZNYCH tarapatach. Co dalej?
Przypominamy, że 17 grudnia minister zdrowia ogłosił, że od 28 grudnia do 17 stycznia hotele nie mogą przyjmować gości (wyłączone z tego są m.in. hotele pracownicze). Od listopada i tak mają ograniczony zakres działalności, bo mogą przyjmować wyłącznie osoby na wyjazdach służbowych. Teraz i to będzie ukrócone. W takiej sytuacji hotele trzeba będzie zamknąć. Nie wiadomo jednak, czy narodowa kwarantanna nie zostanie przedłużona. Wszystko zależy od sytuacji epidemicznej w Polsce i na świecie.