Do 2008 roku perspektywa odbycia służby wojskowej była koszmarem wielu nastolatków w Polsce. Sytuacja była jasna, chłopcy kończący 19 lat, jako poborowi, mieli obowiązek stawienia się do poboru. Na koniec, po odbyciu badań lekarskich, otrzymywano wojskowy dokument osobisty, czyli popularną książeczkę wojskową, w której znajdowało się orzeczenie kategorii zdolności do czynnej służby wojskowej. Osoby, które otrzymały kategorię A (zdolny do czynnej służby wojskowej w czasie pokoju i wojny) miały największą szansę, że odbędą służbę wojskową, w zależności od "od potrzeb uzupełnieniowych sił zbrojnych".
Od 1 stycznia 2010 roku w Polsce istniała już tylko służba zawodowa. To jednak nie oznacza, że obowiązkowy pobór na dobre zniknął z polskiego prawa. Formalnie został po prostu zawieszony. Nazwę poboru zmieniono na kwalifikację wojskową, ale przyznawane na niej orzeczenia o kategorii zdolności nadal obowiązują. Osoby z kategoriami A, B i D zostają z urzędu przeniesione do rezerwy. Prawo pozwala prezydentowi na wznowienie poboru w szczególnych sytuacjach i od kilku lat widmo obowiązkowej służby powraca przy każdym konflikcie. Gorącym zwolennikiem obowiązkowego wojska był Antoni Macierewicz, jego następca Mariusz Błaszczak odrobinę złagodził ton.
Jeżeli zostanie ogłoszona powszechna mobilizacja (w Polsce ostatnia mobilizacja powszechna została ogłoszona 30 sierpnia 1939) lub wybuchnie wojna - nie ma wyjścia. KAŻDY obywatel może zostać wezwany do służby (chroni przed tym jedynie wiek, stanowisko i zdrowie). Mało tego - na swoje potrzeby wojsko może nawet zając nasze mieszkania i mienie ruchome. W pierwszej kolejności do wojska zostaliby by powołani ci rezerwiści, których kwalifikacje byłyby najbardziej przydatne do obrony kraju.
Mówiąc wprost, w przypadku wojny, oprócz czynnych żołnierzy, wojskowe komendy uzupełnień w całej Polsce zaczęłyby upominać się o ludzi w sile wieku, którzy mają od 19 do 35 lat, dostali kategorię zdrowotną typu A i są w pełni sił fizycznych, by odeprzeć atak wroga na polu bitwy.
Niezależnie od wojny, rezerwiści muszą być przygotowani, że od czasu do czasu wojsko przypomni im o sobie i zaprosi na ćwiczenia. Jeszcze przed eskalacją konfliktu amerykańsko-irańskiego, armia informowała, że 80 tysięcy rezerwistów może zostać wezwanych w roku 2020 na ćwiczenia. To dwa razy więcej niż w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Ćwiczenia organizowane w roku 2020 – w zależności od specyfiki szkolenia – potrwają od 5 do 12 dni. W tym czasie rezerwiści poznają m.in. nowe procedury obowiązujące w armii, nauczą się też obsługi nowoczesnego sprzętu. Niektórych czeka przekwalifikowanie do innych specjalności wojskowych. W 2020 roku żołnierze rezerwy mogą częściej niż dotychczas spodziewać się wezwań w „trybie natychmiastowego stawiennictwa”. Oznacza to, że w jednostce muszą się wtedy stawić w ciągu czterech godzin.
Na celowniku armii są także przedstawiciele niektórych zawodów, które wojskowi uważają za szczególnie przydatne. To m.in. lekarze i pielęgniarki, których wartość podczas wojny jest oczywista, ale nie tylko. O jakich profesjonalistów jeszcze może upomnieć się armia? Na stronach WKU czytamy, że "w razie ogłoszenia mobilizacji i w czasie wojny osoby podlegające obowiązkowi świadczeń osobistych i rzeczowych mogą być w każdym czasie powołane do wykonania w ramach tego obowiązku różnego rodzaju prac doraźnych".
W związku z tym na pracę na rzecz wojska przygotować muszą się przedstawiciele tak niemilitarnych profesji jak kierowcy (zwłaszcza aut terenowych i ciężarowych), fryzjerzy czy hotelarze. Dobra wiadomość, że istnieją także grupy zwolnione z tego obowiązku, to m.in. posłowie, senatorowie i samorządowcy a także sędziowie, prokuratorzy i służby mundurowe