Jedną z największych atrakcji polskich Tatr jest wjazd całoroczną kolejką linową na szczyt Kasprowy Wierch. Jednak chyba niewielu turystów wie, jak burzliwą historię ma wyciąg, z którego mogą podziwiać górską panoramę. To właśnie w związku z jego budową zrodził się „najostrzejszy konflikt w dziejach ochrony przyrody Polski międzywojennej”. Pomysł budowy kolejki linowej na Kasprowy Wierch ogłoszono w 1934 r. W tym samym roku Państwowa Rada Ochrony Przyrody (PROP), działająca właściwie od 1919 r., czyli krótko po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, zainicjowała pierwszy w polskiej historii projekt ustawy o ochronie przyrody i informacja o budowie kolejki była dla niej jak nóż prosto w serce. Co prawda na terenie Tatr nie funkcjonował wtedy jeszcze park narodowy, ale plany jego powołania już istniały, a PROP zapewniono, że nie powstaną tam żadne inwestycje, które mogłyby zaszkodzić pięknu gór.
ZOBACZ TEŻ: Kapitał zagraniczny, szansa czy zagrożenie
Rada, wobec złamania tej obietnicy, błyskawicznie wystosowała protest do Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, które wówczas zajmowało się kwestiami dotyczącymi środowiska. Na niewiele się to jednak zdało – zaledwie miesiąc po tym wydarzeniu zaczęto pierwsze wycinki drzew pod kontrowersyjną inwestycję. Wtedy Rada znów zaczęła działać i po raz kolejny zaprotestowała przeciwko budowie. Przyłączyły się do niej aż 94 inne instytucje takie jak towarzystwa naukowe, krajoznawcze i turystyczne. I to jednak nie powstrzymało przedwojennych polskich władz od realizacji ambitnych planów. Budowa kolejki na Kasprowy Wierch ruszyła oficjalnie 1 sierpnia 1935 r. Niecałe dwa tygodnie później, dokładnie 13 sierpnia, przewodniczący PROP, a wraz nim dwunastu członków Rady, podali się do dymisji, co stanowiło spore wydarzenie, bo wówczas Rada miała 25 członków, a więc w ciągu jednego zaledwie dnia zubożała o ich większość!
Protesty nie były jedynym problemem Ministerstwa Komunikacji, które nadzorowało budowę. Na początku brakowało funduszy, wobec czego urzędnicy wpadli na pomysł zorganizowania publicznej zbiórki. Od tej pory kolejka z symbolu niszczycielskiej siły człowieka miała przerodzić się w dobro narodowe. Ludzie nie zawiedli – pod budowę kolejki przekazywali państwu grunty, ofiarowali pieniądze i cenne przedmioty takie jak złote obrączki. W ten sposób można było przeprowadzić inżynierskie przedsięwzięcie o niespotykanej skali – rozmach zaskoczył nawet firmy budowlane, które nie chciały podjąć się prac w związku z tym, że miały się one odbywać ekspresowo i zakończyć w ciągu zaledwie pół roku! Aby realizacja założenia było możliwa, powołano specjalną spółkę (zwaną popularnie „Linkolkasprowy”). Kolejkę budowało aż tysiąc robotników. Pracowali po 16 godzin na dobę, rodziny odwiedzali raz na dwa tygodnie.
ZOBACZ TEŻ: Prywatyzacje do prokuratury. Jackiewicz zgłosi zawiadomienia
Niestety, obawy PROP sprawdziły się i budowa okazała się zabójcza dla przyrody. Oprócz wycinki drzew, pod Kasprowym pozyskiwano też żwir, uruchomiono kamieniołom, a, aby stworzyć otwory, w których miały mieścić się podpory kolejki, skały rozsadzano dynamitem… Wszystko po to, by pokazać, czego potrafi dokonać człowiek. No i udało się! Imponująca kolejka została zbudowana w zaledwie 227 dni! Pierwszy wagonik pojawił się na Kasprowym Wierchu dokładnie 15 marca 1936 r. W ciągu zaledwie pierwszego roku od uruchomienia z wyciągu skorzystało aż 165 tys. pasażerów; koszt budowy kolejki wynoszący 3,5 mln przedwojennych złotych zwrócił się w ciągu trzech lat! Dla wyobrażenia, jak duża była to kwota, można podać, że w tamtym czasie legalnie zatrudniony robotnik zarabiał miesięcznie 78 zł. Z kolei suma zarobków daje wyobrażenie o tym, jak wielkim zainteresowaniem cieszyła się kolejka, skoro ludzie nie mieli nic przeciwko temu, by płacić za bilet w górę i w dół niebagatelną kwotę 8 zł!
Dziś za tę samą przyjemność dorosła osoba musi zapłacić od 53 do 99 zł (w zależności od okresu roku i kanału sprzedaży), a więc też niemało. Nie to jednak wzbudza kontrowersje. Wokół kolejki na Kasprowy Wierch od kilku lat trwa polityczny spór. Wszystko zaczęło się w lutym 2011 r., kiedy „Gazeta Wyborcza” opublikowała artykuł o planowanej sprzedaży Polskich Kolei Linowych (PKL) zarządzających kolejką. Ówczesna dyrekcja zadłużonych PKP, do których należały PKL, uznała, że prywatyzacja kolei linowych będzie świetną okazją do nareperowania dziurawego budżetu. Decyzja ta spotkała się z gigantycznym wręcz oburzeniem zarówno mieszkańców Podhala, jak i polityków PiS, którzy wtedy byli w opozycji. Jako argument przeciwko sprzedaży PKL wskazywano, że to jedyna z kolejarskich spółek, która rokrocznie przynosi zyski (tylko w 2009 i 2010 r. zarobiła „na czysto” łącznie 15,2 mln zł). Sama jednak modernizacja kolejki kosztowała aż 70 mln zł (wokół niej też zresztą wybuchła afera, bo remontowi sprzeciwiali się ekolodzy), które pozyskano z kredytu. Zdaniem opozycji, nawet konieczność jego spłaty nie mogła usprawiedliwić chęci pozbycia się „elementu dziedzictwa kulturowego”, jaki stanowi kolejka na Kasprowy.
ZOBACZ TEŻ: PiS zapowiada superministerstwo i koniec wielkich prywatyzacji
Zażarte polityczne spory zdały się jednak na tyle, co wcześniejszy o 78 lat protest PROP ws. budowy wyciągu. W 2013 r. PKL, a wraz z nimi kolejka na Kasprowy Wierch, zostały sprzedane spółce Polskie Koleje Górskie (PKG), powołanej przez cztery podhalańskie gminy - Zakopane, Bukowina Tatrzańska, Kościelisko i Poronin. Większość udziałów w PKG ma fundusz inwestycyjny Mid Europa Partners, zarządzający choćby siecią sklepów Żabka, który wyłożył na zakup PKL 215 mln zł. Na transakcję, według obowiązujących procedur, wydał zgodę Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Mimo to kontrowersje wobec pozbycia się „dobra narodowego” nie ucichły. Sprawa wróciła jak bumerang podczas ostatniej kampanii przed wyborami parlamentarnymi i była na ustach najważniejszych polityków PiS – Jarosława Kaczyńskiego i Beaty Szydło a także prezydenta Andrzeja Dudy. Wszyscy oni podkreślali, że nie powinno dochodzić do prywatyzacji tak ważnych instytucji jak PKL, a PiS, jeśli wygra wybory, zrobi wszystko, by kolejka na Kasprowy „wróciła w polskie ręce”. Partia zaczęła realizować te zapowiedzi krótko po przejęciu władzy.
„W Ministerstwie Infrastruktury trwają intensywne prace nad możliwościami unieważnienia sprzedaży Polskich Kolei Linowych” - pisała pod koniec grudnia ub.r. krakowska „Wyborcza”. - Będziemy analizowali wszelkie dokumenty związane z prywatyzacją PKL, w tym kolejki na Kasprowy Wierch – mówił wtedy minister infrastruktury, Andrzej Adamczyk. Tymczasem zarządzający PKL nie kryli zdziwienia takim obrotem sprawy. - Chyba nie jesteśmy w sytuacji, że prawowitym właścicielom można zabierać majątek? Transakcja już wcześniej wywołała dużo szumu i była kontrolowana przez różne organy, które niczego się nie doszukały – podkreślał Zbigniew Rekusz z Mid Europa Partners. Zaledwie dwa miesiące później, w lutym 2016 r., politycy PiS wpadli na pomysł, że zakup Polskich Kolei Linowych można unieważnić na podstawie przepisów o obronności kraju, ponieważ „obcy kapitał na granicy ze Słowacją zagraża bezpieczeństwu Polski” (firma użytkująca grunty na Kasprowym w imieniu funduszu Mid Europa Partners zarejestrowana jest w Luksemburgu).
ZOBACZ TEŻ: Ministerstwo zdrowia przeciwko prywatyzacji szpitali
Właściciele PKL wyraźnie jednak oznajmiali, że nie wyobrażają sobie, by transakcja została unieważniona. Po pół roku, według stanu na sierpień br., sytuacja obróciła się o 180 stopni. Właściciele kolejki ogłosili ogromny plan jej modernizacji. Do 2019 r. na Kasprowym ma zostać rozbudowany ośrodek narciarski, w którym zostanie zamontowana instalacja do sztucznego naśnieżania. Aby powstała, w sercu Tatrzańskiego Parku Narodowego trzeba będzie wybudować sztuczny zbiornik wodny, co może podnosić kolejne głosy oburzenia zatroskanych o górskie środowisko. Według krakowskiej „Wyborczej”, ogłoszenie planu modernizacyjnego ma być jasnym sygnałem dla partii rządzącej, że właściciele kolejki na Kasprowy chcą współpracować z władzą przy rozbudowie ośrodka. Minister infrastruktury zapowiada zaś, że niedługo zostaną ujawnione wyniki kontroli dotyczące sprzedaży Polskich Kolei Linowych. „Wyborcza” podaje, że właściciele PKL już nie zamierzają walczyć o prawo własności, deklarując, że, kiedy tylko ukończą planowane inwestycje, sprzedadzą spółkę. Nabywcą mógłby stać się skarb państwa, dzięki czemu kolejka na Kasprowy „wróciłaby w polskie ręce” - podsumowuje „Wyborcza”.
Źródła: Wojciech Radecki, „Ochrona walorów turystycznych w prawie polskim”, Warszawa 2011, prop.info.pl, jacekptak.nazwa.pl, finanse.wp.pl, pkl.pl, wprost.pl, portalsamorzadowy.pl, newsweek.pl, krakow.wyborcza.pl, wyborcza.pl
Kolejka na Kasprowy Wierch. Najbardziej kontrowersyjna inwestycja w Polsce?
13 sierpnia 1935 r. to mało znana, ale bardzo ciekawa data w naszej historii. To właśnie tego dnia do dymisji podała się większość członków Państwowej Rady Ochrony Przyrody, po tym, jak nie udało się im zablokować budowy kolejki na Kasprowy Wierch. Dziś właściwie nie wyobrażamy sobie bez niej polskich Tatr, ale, kiedy pojawił się pomysł jej stworzenia, wzbudzała mnóstwo kontrowersji i mało brakowało, by w ogóle nie powstała. Emocje krążą wokół niej zresztą do dziś w związku z jej przekazaniem kilka lat temu w prywatne ręce.