
- ZUS nie będzie opłacał zasiłku chorobowego od pierwszego dnia nieobecności pracownika.
- Zmiana kosztowałaby 13-14 mld zł rocznie z budżetu państwa i Funduszu Ubezpieczeń Społecznych.
- Pracodawcy wskazywali na ryzyko nadużyć, np. wysyłania pracowników na zwolnienia lekarskie.
- Polska jest jednym z nielicznych krajów UE, gdzie pracodawcy partycypują w kosztach chorobowego
Koniec kluczowej obietnicy: Chorobowe od ZUS nie dla pracowników
Jedna z najgłośniejszych obietnic złożonych w kampanii wyborczej przez Donalda Tuska nie zostanie zrealizowana. Rząd oficjalnie wstrzymał prace nad projektem przeniesienia finansowania wynagrodzenia chorobowego na Zakład Ubezpieczeń Społecznych już od pierwszego dnia nieobecności pracownika. Obecnie to pracodawca ponosi ten koszt przez pierwsze 33 dni zwolnienia w roku kalendarzowym. Zapowiadana zmiana miała być historyczną ulgą dla przedsiębiorców, ale okazało się, że wprowadzenie jej w życie byłoby zbyt drogie i ryzykowne dla finansów publicznych. Tym samym chorobowe płatne przez ZUS od pierwszego dnia pozostanie w sferze niespełnionych planów.
Dlaczego rząd rezygnuje ze zmiany? Gigantyczne koszty i ryzyko nadużyć
Głównym hamulcem okazały się finanse. Wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej, Sebastian Gajewski, wprost wskazuje na ogromne obciążenie dla państwowej kasy. "Ta reforma kosztowałaby 13-14 mld zł rocznie z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. To koszty porównywalne z rentą wdowią w wariancie docelowym 25 proc." – tłumaczy w rozmowie z money.pl Sebastian Gajewski. Pieniądze musiałyby pochodzić z deficytowego funduszu chorobowego, co w praktyce oznaczałoby konieczność dotowania go przez ministra finansów kwotą kilkunastu miliardów złotych rocznie.
Drugim, równie istotnym powodem, jest realne ryzyko nadużyć. Obawy te zgłaszali sami pracodawcy podczas posiedzeń Rady Dialogu Społecznego, a rząd przychylił się do ich argumentów. Istnieje podejrzenie, że niektórzy przedsiębiorcy, w obliczu mniejszej liczby zamówień czy problemów finansowych, mogliby umawiać się z pracownikami na fikcyjne zwolnienia lekarskie, których koszt w całości pokrywałby ZUS. Wiceminister Gajewski przyznaje, że choć nie zakłada, by takie zachowania były powszechne, to rząd musi brać je pod uwagę. Problem potęguje fakt, że ZUS nie ma obecnie wystarczających mocy, by skutecznie kontrolować zwolnienia, zmagając się z 40-procentowymi wakatami wśród lekarzy orzeczników.
Polityczna odpowiedzialność za porażkę i co dalej ze zwolnieniami
Decyzja o porzuceniu projektu wywołuje polityczne napięcia w koalicji. Anonimowy polityk Koalicji Obywatelskiej w rozmowie z money.pl przyznaje, że obawia się reperkusji, stwierdzając: "Jak artykuł się ukaże, mleko się rozleje". Koalicjanci z Polski 2050 umywają ręce od odpowiedzialności. "Sto konkretów było zobowiązaniem jednej partii, nie całego rządu. I to tam trzeba się pytać o metodologię przygotowania tych obietnic oraz status ich realizacji" – ucina przedstawiciel Polski 2050. Opozycja nie zostawia na rządzących suchej nitki. Europoseł PiS Piotr Müller komentuje, że "Donald Tusk nigdy nie był przywiązany do dotrzymywania tych obietnic, ważne było rzucenie hasła".
Co w zamian? Na razie nic konkretnego. Projekt ustawy wraz z analizami jest gotowy, ale trafił do szuflady. "W ministerstwie mamy przygotowane wszystkie materiały (...), ale po decyzji Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów czekają one na swój czas" – zapewnia wiceminister Gajewski. Rząd skupia się teraz na reformie orzecznictwa lekarskiego. Jednocześnie pada ważna deklaracja: nie ma planów podnoszenia składki chorobowej, która obecnie wynosi 2,45 proc. i jest w całości opłacana przez pracownika.