Wszystkie te projekty powstałe z myślą o przedsiębiorcach były potem skutecznie torpedowane przez resort finansów. Oczywiście minister finansów jest w tej trudnej sytuacji, bo to on musi dbać o budżet i pilnować, żeby się spinał, co przy naszym deficycie (na 2017 rok zaplanowało deficyt w wysokości niemal 60 mld zł) nie przysparza mu raczej przyjaciół. Częstokroć jednak nie chodziło o żadne finanse publiczne, ale siłę, pozycję, czy wręcz wszechwładzę urzędników skarbowych. To oni nie chcieli rezygnować ze swoich kompetencji na rzecz jakiegoś tam biznesu.
Zobacz również: Rewolucja w emeryturach. 1000 zł dla każdego i zakaz dorabiania
Dzisiaj to wicepremierowi Morawieckiemu podlegają urzędnicy skarbowi i to on będzie musiał wybierać między ich interesami, a dobrem przedsiębiorców. Mam nadzieję, że dokona dobrego wyboru.
Sejm w ekspresowym tempie rozpoczął pracę nad kontrowersyjnym, jak mówią jedni, choć ja bym powiedział niemądrym i szkodliwym tzw. obywatelskim projektem ograniczenia handlu w niedzielę. W rzeczywistości jest to projekt Solidarności i odpowiada na interesy i ambicje związkowych liderów, którzy szermując hasłami wolnościowymi walczą o swoją pozycję w związku. W I czytaniu za projektem w niezwykle restrykcyjnym brzmieniu (sprzedawcom za złamanie zakazu handlu grozi nawet do dwóch lat więzienia) opowiedziała się zdecydowana większość sejmowa. I projekt trafił do komisji... polityki społecznej i rodziny. Niestety, odrzucono wniosek, by także komisja gospodarki pochyliła się na solidarnościowym pomysłem. No cóż, skoro politycy nie ułatwiają życia naszym przedsiębiorcom, mogliby go przynajmniej nie utrudniać.