– Nie można mówić, że jest świetnie, bo w pewnym momencie wzrosło gwałtownie zapotrzebowanie. Trochę pacjenci się przestraszyli, mają do tego pełne prawo, i część zrealizowała większe zakupy – tłumaczył minister zdrowia. Poinformował, że wykonano analizy podaży i popytu na leki, od stycznia do lipca 2018 r. i takiego samego okresu w tym roku. Przyznał, że były problemy z nabyciem „pewnych produktów” i związane to było przede wszystkim z brakiem dostawy tzw. substancji czynnych z Chin. Minister bronił, działającej od 15 lipca, infolinii (800 190 590) udzielającej informacji o (nie)dostępności leków w aptekach, do której ciężko było się dodzwonić. W pierwszym dniu 20 pracowników odebrało ponad 20 tys. telefonów.
Jaki płynie wniosek z zaistniałego kryzysu? – Pewne wahania na rynku leków są, będą, były zresztą wielokrotnie – podkreślił mister. W jego opinii „niezwykłą rolę” w łagodzeniu takich sytuacji pełnią farmaceuci. Wystarczy, że przekonają klientów, by nie kupowali leków na zapas. Szef resortu zapowiedział utworzenie stałego zespołu, który będzie starał się uświadomić to kupującym więcej leków niż potrzebują, na tzw. wszelki wypadek.
Przypomnijmy, że tzw. przejściowe trudności w kupnie leków dotyczyły ok. 500 produktów stosowanych m.in. w leczeniu cukrzycy, nadciśnienia, chorób tarczycy, astmy i alergii. Brakowało ich w aptekach nie tylko dlatego, że Chińczycy wstrzymali, ze względów ekologicznych, pracę kilku fabryk produkujących jądro leków: substancje czynne. Polskie leki masowo są wywożone na Zachód. Oczywiście te, które w Polsce są znacznie tańsze.