Spis treści
- Przedsiębiorstwo eksportu wewnętrznego - Pewex
- Historia Pewexu pisana historyjkami
- Co się kupowało w Pewexie?
- Dżinsy Odry kontra Wranglery
- Dolarowe sentymenty
- Prawdziwa cena bonów
Peweksy pachniały luksusem, i to dosłownie i w przenośni. Powstały w roku 1972 i pozostały symbolem epoki Gierka. Jego deklaracja otwarcia na Zachód mogła więc być zrozumiana dosłownie jako otwarcie sklepów z zachodnią zawartością. W całej Polsce powstało nieco ponad 800 takich placówek handlowych. Teoretycznie sprzedawały w systemie „duty free” – bezcłowym, dzięki czemu towary były tam tańsze niż za granicą. Ponieważ jednak na Zachodzie ceny były zmienne, zależne od sklepu, pochodzenia itp., zwykle u nas w Peweksach było jednak drożej niż w szczęśliwszych krajach za żelazną bramą.
W naszym cyklu Super Historia z Super Expressem dzisiaj jedna ze stron historii PRL-u.
Przedsiębiorstwo eksportu wewnętrznego - Pewex
Kto z naszych rodaków nie bywał w państwach zgniłego kapitalizmu – a w latach atrakcyjności eksportu wewnętrznego nie bywała tam przytłaczająca i przygnębiająca zarazem większość – oglądając sobie półki w Peweksie, mógł nabrać wyobrażenia o tym, jak tam jest, co tam jest, ale nie ile to kosztuje. Bo realny socjalizm był zachłanny na dolary, przez co w Peweksie było zwykle drożej niż na prawdziwie kapitalistycznych ziemiach europejskich i zamorskich. Np. parę Wranglerów, kosztującą w USA w latach 70. najwyżej 15 dolarów, w tym samym czasie w polskich Peweksach można było kupić za 22 dolary. Za dezodorant, kosztujący na Zachodzie równowartość ok. 50 centów, w Peweksach trzeba było płacić nawet 4 dolary.
Na asortyment Peweksów składały się towary importowane (nie tylko z Zachodu, ale też np. z Węgier czy Jugosławii) oraz z tzw. eksportu wewnętrznego. Ten toczył się od źródła, czyli polskich producentów rzeczy przeznaczonych na eksport, nie do uświadczenia w normalnych sklepach, do ujścia, jakim były Peweksy w całej Polsce. Dzięki eksportowi wewnętrznemu można w nich było kupić nie tylko mydełka Fa (i inne zachodniej produkcji), ale też nasze rodzime „Zielone jabłuszko" w pudełku w czerwoną kratkę czy elegancko opakowane mydło „Sawa", które do zwykłych drogerii trafiło tylko raz, w 1978 roku, po czym niczym „Miś z okienka" wychynęło z witryn Peweksu i tam się zadomowiło.
Historia Pewexu pisana historyjkami
Pewex wprowadził do historii Polski, jak powiedzieliby psychologowie, „dysonans poznawczy", czyli pewną niezgodność. Oto na okresowych wystawach pamiątek z PRL-u, organizowanych dla turystów miejscowości nadmorskich i podgórskich, można oglądać np. gumy do żucia „Donald", zwane niegdyś donaldówami, produkowane przez holenderską firmę Maple Leaf B.V., stare samochodziki amerykańskiej firmy Matchbox, zwykle określane w peerelowskich czasach mianem resoraków, czy stare zestawy szwedzkich klocków LEGO – wyłącznie w kolorach niebieskim, żółtym, białym i czerwonym. Tak to dzięki Peweksom mamy szwedzkie, amerykańskie i holenderskie pamiątki z PRL-u. Do każdej gumy (w cenie 80 centów za 10 sztuk) dołączona była historyjka obrazkowa z postaciami znanymi z kreskówek wytwórni The Walt Disney Company. Seria z lat 70. liczyła 108 sztuk, a z lat 80. – 103 sztuki. Obie są dzisiaj poszukiwane przez kolekcjonerów.
Polecany artykuł:
Co się kupowało w Pewexie?
W przeciwieństwie do zwyczajnych polskich sklepów, w których, ilekroć było coś do kupienia, kupowano to za złotówki, Peweksów nie dotyczyło zjawisko „rzucania czegoś". Oryginalne jeansy nie były do tych wytworniejszych sklepów rzucane, tylko spokojnie kładzione, po czym leżały sobie dopóty, dopóki bogatszy rodak nie wysupłał ponad 20 dolarów lub bonów będących ich równoważnikiem. Czyli długo.
Dla porównania, kiedy w 1978 roku w Warszawskich Domach Centrum pojawiły się niespodziewanie tureckie jeansy ze ścieralnego teksasu, nie poleżały nawet kilku godzin. Mimo dość wysokiej ceny rozeszły się w oka mgnieniu, bo para w rozmiarze poniżej 60 cm w pasie kosztowała 1400 zł, a powyżej – 1600 zł. Mimo że z jeansami z Peweksu nie mogły się równać. Pomijając bylejakość materiału, nie miały z tyłu skórzanej naszywki z nazwą ani metalowych nitów na kieszeniach. Były jednak znacznie tańsze. Dolar kosztował wtedy 100 zł, łatwo więc było przeliczać ceny peweksowe na nasze.
Warto też zaznaczyć, że dzisiejsze jeansy, których choćby w lumpeksach jest na tony, nie mogłyby konkurować z tymi z Peweksu. A to dlatego, że tamte, historyczne Rifle i Wranglery były farbowane drogim, naturalnym barwnikiem indygo o niepowtarzalnym odcieniu, pozyskiwanym z liści tropikalnego krzewu indygowca występującego m.in. w Indiach. Dzisiaj do farbowania jeansów używa się barwników syntetycznych, co daje efekt zgoła niepeweksowy, niestety.
Dżinsy Odry kontra Wranglery
W połowie lat 70. przeciętna pensja to było 3913 zł. Początkujący nauczyciel zarabiał 2500 zł, a inżynier zarabiał średnio 4500 zł, gdy para Wranglerów, jeansów marki Rifle czy Montana kosztowała w Peweksie w przeliczeniu 2200 zł. Czyli dobrze zarabiającego Polaka było stać na dwie pary oryginalnych jeansów miesięcznie – i już nic więcej. A ponieważ miał także wiele innych potrzeb, w tym podstawowych, realnie na spodnie w kolorze indygo w ogóle nie było go stać. Za to na rodzime „Odry” po 130-180 zł sztuka (w zależności od tego, czy były to tańsze „sztruksy”, czy droższe „teksasy”) owszem. Na pytanie „W jakich porach pan przyjmuje?” także ówcześni lekarze najczęściej mogli odpowiedzieć, że w sztruksach. Bo również oni musieliby ciułać na oryginały. Odry przegrywały estetyczną konkurencję z Wranglerami czy Lee.

Dolarowe sentymenty
Część towarów sprzedawanych w Peweksach stała się z czasem kultowa, często wspominana z sentymentem przez dzisiejszych seniorów. I trudno im się dziwić, bo to część ich młodości. W latach 70. do Peweksów wchodziło się najczęściej nie po to, żeby coś nabyć, ale by pooglądać. A jeśli ktoś miał trochę waluty, to najczęściej kupowane były: torby z napisem „Pewex” po 10 centów (fakt utrwalony pieśnią), dezodoranty Fa, biało-czerwone pasty do zębów Signal, papierosy Marlboro i Rothmans, przezroczyste szczoteczki do zębów, metalowe samochodziki na resorach, klocki Lego, tusze do rzęs Yardley, pudry Max Factor oraz mohairowe swetry – tzw. Szetlandy po 10-16 dolarów za sztukę.
W większych Peweksach, ze sprzętem RTV i AGD oraz naczyniami stołowymi, największym powodzeniem cieszyły się wieże stereo, ze szczególnym uwzględnieniem marki Denon o pięknym dizajnie opartym na prostych liniach i czerni, czym zyskały sobie w PRL-u przydomek „czarnych skrzynek". Poza tym pasjami kupowano przejrzyście herbaciane francuskie naczynia marki Arcoroc. Rzekomo nietłukące, co nie było prawdą, bo do dzisiaj przetrwało ich niewiele. W latach 70. mieć szklanki z „Arcorocu” to było coś.
Prawdziwa cena bonów
W Peweksach kupowano, proszę państwa, najczęściej czystą wódkę. Polską wódkę za amerykańską walutę. Tudzież walutę wymyśloną i wydrukowaną przez państwo: bony towarowe PKO o wartości równej dolarom amerykańskim. Tymi bonami PRL strzeliło sobie w stopę. Całe przedsięwzięcie z Peweksami miało na celu wyciąganie dolarów od społeczeństwa podróżującego, czasowo zarabiającego za granicą lub dostającego po kilka baksów od tzw. cioci z Ameryki. Jednak że nie wypadało pozbawić możliwości zrobienia kolorowych zakupów większości niepodróżującego społeczeństwa, niemającego też tych najukochańszych krewnych, w banku PKO za złotówki mogło ono kupić właśnie drogie bony, jednak nieco tańsze od dolarów, po czym wydać je w Peweksie.
Bony te przyczyniły się jednak do tego, że większość dolarów, które miały trafić z Peweksów do kieszeni państwa peerelowskiego, trafiała pod materac. Ponieważ w Peweksach równie dobrze można było płacić dolarami, jak i bonami, a przeliczano je jeden do jednego, cinkciarze przed Peweksami wymieniali z klientami bony na dolary, bo kupującemu w Peweksie było wszystko jedno, czym uiszcza zapłatę. Dorzucali im parę złotych różnicy w czarnorynkowej cenie dolara i bonu, i tak to się toczyło – nie tam, dokąd miało. Państwo szczególnie nie wzbogaciło się, za to jakże wzbogaciło czar PRL-u!