Czerwiec'76

Błąd towarzysza Edwarda, czyli początek końca epoki Gierka

2023-06-24 20:11

W 1976 roku doszło do poważnych zamieszek robotniczych w Radomiu, Ursusie i Płocku. Stało się to, czego Gierek najbardziej się obawiał: ci, którzy niedawno bili brawa i krzyczeli, że pomogą, teraz wznosili barykady

Spis treści

  1. Żeby Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej
  2. Po co kolejka ta stoi? Czas stania w kolejkach
  3. I wybuchł robotniczy gniew
  4. A wtedy ktoś podłożył ogień. I zaczęło się...
  5. W Ursusie i Płocku pacyfikują „krnąbrnych roboli”
  6. Pierwszy żałobny dzwon dla ekipy Gierka już zadzwonił

„Baliśmy się tego, zwlekaliśmy z ogłoszeniem podwyżek cen, ale były one niezbędne” – wspominał Edward Gierek rok 1976.  Podniesienie cen różnych towarów z ekonomicznego punktu widzenia niewątpliwie stało się konieczne. Inaczej kulejąca z powodu braku surowców gospodarka kompletnie by się załamała. Gierek wiedział, że jeśli ceny przysłowiowej kiełbasy i cukru wzrosną, on znajdzie się w sytuacji „przedgrudniowej”, a wtedy robotnicy, jak w roku 70. mogą wyjść na ulice.

A wszystko to za sprawą dwóch fatalnych błędów, jakie popełnił pierwszy sekretarz PZPR decydując o sprawach, na których kompletnie się nie znał. Autorami tych pomysłów byli towarzysze, on je tylko, „wiecie, rozumiecie”, zatwierdził. Towarzysze jednak też nie znali się na ekonomii.

Pierwszy błąd, polegający na cofnięciu podwyżek cen towarów z 1970 r. nakręcił inflację i wydłużył kolejki. Drugi, to bardzo wysokie podwyżki towarów, które spadły na ludzi jak grom. To oznaczało, że od teraz za więcej będą mogli kupić mniej, a nie jak wcześniej – więcej za mniej. Obywatele zareagowali wściekłością. 

Żeby Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej

Robotnicy w latach 70. w PRL zarabiali akurat tyle, żeby wystarczyło na jedzenie, wódkę, piwo i „Trybunę ludu”. Jeśli chcieli kupić coś poza tym, musieli oszczędzać. Jednak nie narzekali, bo za Gomułki było gorzej. Zastąpienie go w 1970 r. (po tragicznych w skutkach wypadkach grudniowych na Wybrzeżu) towarzyszem górnikiem, który dzięki pożyczonym w Ameryce ponad 30 miliardom złotych mógł zapłacić horrendalnie wysoką sumę za licencję na „mały samochód dla wszystkich Polaków” – Fiata 126. Był też w stanie spełniać swoje obietnice dotyczące Polski rosnącej w siłę i ludzi żyjących dostatniej.

W pierwszych latach rządów Edwarda Gierka kraj stał się bardziej kolorowy. W sklepach spożywczych pojawiły się zagraniczne towary, opakowane zupełnie inaczej niż np. nasz rodzimy „blok czekoladowy” albo sztywna, krojona nożem marmolada.

Można było kupić w miastach kolorowe ubrania od projektantów, a w sklepach tekstylnych po raz pierwszy w historii powojennej Polski nie brakowało rajstop i majtek. Oczywiście zdarzały się „kłopoty na odcinku”, bo nie wszystko udało się załatwić za amerykańskie pieniądze, których zasoby kurczyły się znacznie szybciej niż przewidywano.

Jednym z ostatnich prezentów z pożyczki była polska rozlewnia Coca-coli, której, jak obiecywał Gierek, „Polsce nie może już zabraknąć”.

Gierek 1 marca 1971 r. zniósł podwyżki cen z 12 grudnia 1970 r. w sytuacji rosnących pensji i dobrze rokującej gospodarki. Ceny wiec były niższe, a w portfelach więcej pieniędzy. Nie przewidział jednak skutku takiego posunięcia. Obywateli było teraz stać na dużo więcej, kupowali więc pasjami, także na zapas. 

Nie było jeszcze wtedy ilościowych ograniczeń, więc można było kupić np. 8 kg kiełbasy i 10 torebek cukru. Takie bowiem były podstawowe potrzeby robotników i to właśnie z powodu podwyżek cen kiełbasy (1970) lub cukru (6 lat później) wychodzili na ulice, rzucali kamieniami i ginęli od „przypadkowych” strzałów milicji lub ZOMO.

Po co kolejka ta stoi? Czas stania w kolejkach

Kilka lat później wyszło na jaw, że za krótkotrwałe zadowolenie z komunistycznych rządów kraj płaci, co prawda trzyprocentową, ale szybko rosnącą inflacją. Która cztery lata później w 1980 osiągnęła 20 procent. 

PRL nie udźwignęła potrzeb swoich obywateli, którzy chcieli kupować rzeczy podnoszące standard ich życia. Sklepy pustoszały, ponieważ nasz przemysł produkował dużo wolniej niż wzrastały potrzeby. Nastał czas stania, nawet na mrozie, w horrendalnie długich kolejkach, z nadzieją, że kupi się cokolwiek, co akurat rzucą. 

Był to też czas, kiedy w sklepach pojawiła się ogromna liczba niedoróbek, ponieważ robotnikom płacono premie za ilość, nie bacząc na jakość. Doszło do tego, że kupowało się drogie rzeczy, np. najnowszy magnetofon ZK 246, a on zamiast grać gniótł i wkręcał taśmę. Były też żelazka tak fabrycznie rozklekotane, że trudno je było utrzymać w kupie jedną ręką. To wtedy powstał skecz o fabryce butów za małych ale twardych im. Zenka Śmiałego.

W końcu towarzysze rządzący doszli do ściany. Przerosły ich trudności gospodarcze i inflacja rozpętana przez obniżki cen i wzrosty płac, mające zapewnić spokój. Musieli podnieść ceny.

I wybuchł robotniczy gniew

Zwlekali do ostatniej chwili. W końcu premier Piotr Jaroszewicz zebrał się na odwagę i wystąpił w telewizji, gdzie bez zająknięcia przeczytał o ile wzrosną procentowo ceny żywności. To był szok. Mięso zdrożało o 69 proc., a cukier o 100 proc. Tak podwyżka uderzała w poziom życia zwykłych ludzi. 

Gierek nie miał wątpliwości, że „warchoły”, jak kiedyś nazywał protestujących robotników Gomułka, zaatakują. Władza przygotowywała się do rozróby, podwyższając płace w wojsku, SB i MO. Zgromadzono wielką liczbę milicjantów ze szturmowymi pałkami. Oddziały ZOMO czekały tylko na rozkaz pacyfikacyjny. Areszty, z których zwolniono przestępców spodziewały się wielu nowych lokatorów.

24 czerwca 1976 r. rewolty robotnicze wybuchły w trzech miastach: Radomiu, Płocku i Ursusie.  

Podwyżka cen spychała Radomian, zarabiających marnie, w obszar nędzy. Robotnicy Waltera, dudniąc drewnianymi sabotami ruszyli pochodem pod siedzibę partii. Do nich dołączyły załogi innych zakładów. Zaczęło się.

A wtedy ktoś podłożył ogień. I zaczęło się...

Najpierw okrzyki „Precz z podwyżkami!” i pochody skandujące „My chcemy chleba!”. W szczytowym momencie w demonstracji uczestniczyło ok.  25 tys. osób. Dopiero po kilku godzinach wyszedł do nich przewodniczący komitetu wojewódzkiego, towarzysz Prokopiak, który zaapelował o spokojny tryb konsultacji. Robotnicy wymogli na nim telefon do KC w sprawie podwyżek. Rozpalono ognisko, w którym płonęły legitymacje partyjne, a na ścianie komitetu napisano  „Precz z PZPR”. Protestujący wtargnęli do radomskiej siedziby Komitetu Wojewódzkiego PZPR, a tam znaleźli kiełbasę i szynkę, przygotowane na jakieś partyjne przyjęcie. Ktoś podłożył ogień. Komitet szedł z dymem, a tłum krzyczał do strażaków: „Nie gaście, niech się cały w diabły spali!” .

Na ulicach budowano barykady, zatrzymywano i podpalano samochody. Tłum  przeszedł pod Komendę  Wojewódzką MO i pod Urząd Wojewódzki. Poleciały kamienie. ZOMO i milicjanci zaczęli bicie. W trakcie tumultu dwie osoby zginęły pod kołami milicyjnych samochodów.  Mnóstwo ludzi zdołano wciągnąć siłą do suk. Wystarczyło iść ulicą Żeromskiego, żeby odjechać na sygnale do aresztu. Sąd Rejonowy w Radomiu osądzał surowo nawet przypadkowych przechodniów, skazując ich na 10 lat więzienia.

W Ursusie i Płocku pacyfikują „krnąbrnych roboli”

Protest w Ursusie pod Warszawą był cichszy od radomskiego. 25 czerwca od rana Zakłady Mechaniczne Ursus ogarnął strajk. Pracę przerwała niemal cała czternastotysięczna załoga. Po nieudanej próbie rozmów z dyrekcją, robotnicy wyszli na tory kolejowe biegnące koło zakładu i usiedli na nich wstrzymując ruch pociągów. Potem rozkręcili szyny i zepchnęli z nich wielki elektrowóz. ZOMO zaatakowało kiedy rozchodzili się do domów. Milicjanci z pasją pacyfikowali „krnąbrnych roboli”. Patrole MO biły wszystkich podejrzanych o udział w proteście.

Także w Płocku zebrała się manifestacja pod miejscowym komitetem. Pozostały po niej jedynie rozbite kamieniami szyby. Tak jak w poprzednich przypadkach, milicja uderzyła gdy tłum już się rozchodził. Nocą, długo po demonstracji, łapano i bito przypadkowych ludzi, wtrącając ich do aresztów. Była to zapowiedź odwetu władzy za wymuszenie odwołania „operacji cenowej”.

Pierwszy żałobny dzwon dla ekipy Gierka już zadzwonił

Szefowi radomskiego komitetu partii, który relacjonował sytuację, Gierek przerwał, mówiąc:  „Powiedzcie tym swoim radomianom, że ja mam ich wszystkich w d... i te wszystkie działania też mam w d... Zrobiliście taką rozróbę i chcecie, by to łagodnie potraktować? To warchoły, ja im tego nie zapomnę”.

I nie zapomniał. Ludzi stłoczonych w aresztach wywoływano i bito, by zmusić do przyznania się. Zaczęła się  milicyjna inkwizycja i jej brutalne tortury. Nie wypuszczano podejrzanych po 48 godzinach, jak stanowiło prawo.

Robotnicy wyrzuceni z pracy spełnili oczekiwania mszczącej się władzy: zostali nędzarzami. Stefan Kisielewski napisał: „Pierwszy żałobny dzwon dla ekipy Gierka już zadzwonił”.

Historyk MASAKRUJE film Gierek. Nieporozumienie i farsa! | Historia z Koprem

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Najnowsze