Kurs złotego osiągnął dno w połowie lutego i od tego czasu nasza waluta systematycznie zyskuje na wartości. Od tegorocznych maksimów do minimów odnotowanych w ostatnich dniach lipca 2009 r. główne waluty pokonały odpowiednio dystans: euro z 4,92 PLN do 4,15 PLN, frank z 3,33 PLN do
2,72 PLN, dolar z 3,91 PLN do 2,90 PLN.
Szukając przyczyn takiego stanu rzeczy nie odkryjemy Ameryki twierdząc, że ostatnie kilka miesięcy przyniosło diametralną zmianę w postrzeganiu ryzyka przez zagranicznych inwestorów, co z kolei zaowocowało hurtowym zakupem mocno przecenionych aktywów. Wśród walut zaliczanych do rynków wschodzących trudno znaleźć takie, które od lutego zyskałyby względem dolara czy franka mniej niż kilkanaście procent. Stwierdzenie faktu to jedno, ale jeśli zastanowić się z czego wynikało tak istotne zwiększenie skłonności do ryzyka, odpowiedź nie jest już jednoznaczna.
Czy największe zagraniczne instytucje rzeczywiście wierzą, że recesja zakończy się w ciągu kwartału lub dwóch, a jeśli tak to czy spodziewają się, że pierwsze z problemów pozbierają się kraje, które do tej pory ciągnięte były dobrą koniunkturą na rozwiniętych rynkach? Dużo mówi się o możliwym kryzysie amerykańskiego dolara i potencjalnym wzroście inflacji, chociaż z drugiej strony USA nie napotkały do tej pory problemów ze znalezieniem nabywców na olbrzymie ilości obligacji. A może zakupy wynikają bardziej z chłodnej kalkulacji oderwanej od fundamentów? Kupując najtańsze aktywa szanse na szybkie odrobienie strat są wyższe.
Czytając niektóre komentarze walutowe można odnieść wrażenie, że złoty oraz polska gospodarka zaczynają powoli przejmować rolę Kubicy czy Małysza, którymi do niedawna mogliśmy zaimponować znajomym z zagranicy czy może częściej po prostu podbudować swoje poczucie wartości. Złoty w ciągu ostatniego miesiąca stał się najlepszą walutą świata, donoszą prasowe nagłówki.
Z punktu widzenia zagranicznego inwestora
Złoty umacnia się zatem, a zagraniczni inwestorzy zaczęli w końcu odróżniać nas od Rosjan, Węgrów czy Łotyszy, którym z gospodarką idzie nieporównywalnie gorzej. Niekoniecznie: w ciągu ostatnich kilku tygodni napływ kapitału do Polski był rzeczywiście imponujący, ale w dłuższej perspektywie różnice między poszczególnymi rynkami wschodzącymi nie są tak ewidentne. Rynki finansowe mają to do siebie, że odpowiednio dobierając dane i okres porównania można udowodnić niemal każdą tezę. Wszyscy chyba zdajemy sobie sprawę, że mówiąc o umocnieniu złotego o ponad 20 proc. względem głównych walut odnosimy się do poziomów, kiedy po blisko półrocznej wyprzedaży złoty był warty o kilkadziesiąt procent mniej niż latem 2008 r. Euro przy bieżącym kursie (4,15 PLN) jest wciąż o 30 proc. droższe niż w sierpniu 2008 r., a frank i dolar w dalszym ciągu, pomimo ostatniego umocnienia złotego, kosztują o ponad 40 proc. więcej. Co gorsza, jeśli porównamy kurs złotego z walutami rynków wschodzących, zupełnie nie widać przewagi naszej gospodarki. Węgierski forint, rosyjski rubel i turecka lira są o kilkanaście procent droższe niż przed rokiem. Estońska korona i litewski lit powiązane są z kursem euro i w przeliczeniu na złote warte o blisko jedną trzecią więcej niż przed rokiem, a południowoafrykański rand i chiński juan w ciągu roku podrożały o ponad 40 proc. Przewaga złotego w okresie 12 miesięcy wyraźnie zaznaczona została tylko względem ukraińskiej hrywny, którą można kupić obecnie o ok. 20 proc. taniej niż w sierpniu 2008 r.
Z punktu widzenia turysty
Dla turysty, który zaplanował na sierpień zagraniczne podróże, trudno o korzystniejszy rozwój sytuacji. Sprzyjający trend wyraźnie przyspieszył w lipcu, dzięki czemu za tę samą liczbę złotówek możemy sprawić sobie więcej przyjemności nie tylko w krajach europejskich czy USA, ale także w Azji (jen jest o ponad jedną czwartą tańszy niż przed 17 lutego br., chiński juan o ok. 22 proc.). Przy kursach z początku roku wyjazd do strefy euro dla wielu polskich turystów był trudny, ale spadek notowań walut obcych sprawił, że budżet przeznaczony na dwutygodniowy pobyt nad Bałtykiem spokojnie może wystarczyć na wycieczkę z oferty last minute np. nad znacznie cieplejsze Morze Śródziemne.
Z punktu widzenia kredytobiorcy
Efekt umocnienia złotego odczuli z całą pewnością także kredytobiorcy spłacający zobowiązania zaciągnięte we frankach szwajcarskich czy euro. W ich przypadku wysokość miesięcznych rat spadła po części także za sprawą obniżek stóp procentowych z początku roku. Na rynku międzybankowym powraca stopniowo zaufanie, dzięki czemu stopy LIBOR nie budzą już wielkich emocji. Tańszy frank stwarza również okazję do ucieczki od ryzyka kursowego, które zmaterializowało się jesienią 2008 r. Rozważając przewalutowanie kredytu hipotecznego na złote trzeba jednak pamiętać, że obecnie warunki na polskim rynku są skrajnie odmienne niż przed rokiem. Do wyższych stóp procentowych niż w Szwajcarii i strefie euro (trzymiesięczny WIBOR wynosi obecnie 4,17 proc.) niektóre banki doliczają nawet dwucyfrowe odsetki, dlatego musimy poważnie zastanowić się, czy gra jest warta świeczki.
Ekonomiści, prognozując poziomy docelowe dla złotego na koniec roku, w zdecydowanej większości spodziewają się kontynuacji trendu, ale zwracają jednocześnie uwagę, że ostatnio złoty zaczął umacniać się w tak dynamicznym tempie, że w krótkim terminie wysoce prawdopodobna jest korekta spadkowa. Główny ekonomista Noble Banku – Radosław Cholewiński – szacuje, że w grudniu 2009 r. frank szwajcarski będzie kosztował 2,60 PLN, a Marek Rogalski z DM Banku Ochrony Środowiska sądzi, że euro jeszcze w sierpniu może osiągnąć poziom 4,00 PLN jeśli dynamika trendu nie osłabnie. Niewiadomych, które mogą zmienić postrzeganie Polski przez zagranicznych inwestorów, i na które mało kto obecnie zwraca uwagę, nie brakuje.
Potencjalny wzrost lokalnego ryzyka politycznego (zgrzyty w koalicji przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi albo możliwe protesty niektórych grup społecznych), pogorszenie się ogólnego sentymentu do rynków wschodzących i światowych rynków akcji, konieczność zrefinansowania krótkoterminowego zadłużenia przez Ministerstwo Finansów (które przy silniejszym złotym będzie znacznie trudniejsze, większość 52-tygdniowych bonów emitowano przy słabszym niż obecnie złotym), opóźnione uderzenie w Polskę fali, która w Europie Zachodniej doprowadziła do spadku PKB o kilka procent, to tylko niektóre z nich.
Póki co ekonomiści są pełni optymizmu i zadziwiająco zgodni co do kierunku, w którym powinien podążać złoty.