Warszawa wydała ok. 1,5 miliarda złotych na odszkodowania w ramach tzw. reprywatyzacji, budżet państwa dorzucił kolejne pół miliarda. Zjawisko to w Warszawie polega na podważaniu decyzji wydawanych w ramach dekretu Bieruta, na drodze administracyjnej bądź sądowej i na uzyskaniu odszkodowania, ewentualnie zwrotu nieruchomości w naturze. Nie jest to uregulowane na drodze ustawy, tylko każdy przypadek jest rozpatrywany indywidualnie.
Cały proces związany z tą dziką reprywatyzacją narodził wiele patologii. Pierwsza - decyzje wydawane są bez oglądania się na hipoteki, co oznacza, że bez żadnego powodu księga hipoteczna jest pozbawiona zapisów obciążeniowym. Czyli hipoteki są "wyczyszczone", wszystkie długi anulowane, kredyty poznikały, a działki kupione za gotówkę, podobnie jak postawione na nich budynki. Druga - oddawane są ludzią niezwiązanym w żaden sposób ze spadkobiercami. Wystarczy wejść w posiadanie roszczeń choćby do kilku procent nieruchomości, aby ubiegać się o zwrot. Trzecia - zwracane są działki z budynkami postawionymi.... po wojnie!
ZOBACZ TEŻ: Na Sardynii sprzedają domy za 1 euro [GALERIA]
Większość tych nieruchomości jest zabudowanych kamienicami, pełnymi mieszkań komunalnych. Lokatorzy dowiadują się o tym po fakcie, czyli w momencie kontaktu z nowym właścicielem. Dochodzi do takich absurdów, że kamienicę odzyskuje ... wicedyrektor miejskiego biura, pilotujący sprawy zwrotów!
Zwracanych jest rocznie ponad 300 nieruchomości, a zagrożonych jest kilka tysięcy, Stowarzyszenie Miasto Jest Nasze przygotowało mapę roszczeń, na której każdy może sprawdzić swój adres. Mapa jest TU.