Jasno podkreślił to dziś Henryk Kowalczyk, szef Komitetu Stałego rady Ministrów. To chyba pierwsza tak jasna odpowiedź PiS-u na zarzuty przeciwników przywrócenia dawnego wieku emerytalnego, którzy wskazywali, że skrócenie aktywności zawodowej Polaków przyniesie im niższe świadczenia na starość. Wygląda na to, że ten czarny scenariusz może się sprawdzić, choć zdaniem Kowalczyka, nie od razu, a w perspektywie kilkunastu lat.
ZOBACZ TEŻ: Masz 25-30 lat? Przy przejściu na emeryturę przeżyjesz szok!
Minister podkreślił, że przejście na emeryturę w wieku 60 lub 65 lat w zależności od płci będzie dobrowolne, ale osoby, które się na nie zdecydują, będą się musiały liczyć z tym, że ich emerytury będą niższe o 10-30 proc. niż gdyby pracowały dłużej. Bierze się to stąd, że każdy kolejny rok pracy przynosi wpływy na nasze konto emerytalne, z którego później wypłacane jest świadczenie. Im więc krócej pracujemy, tym to świadczenie jest niższe.
ZOBACZ TEŻ: Kim jest Henryk Kowalczyk? Nowy szef Komitetu Stałego Rady Ministrów
Jaki ostatecznie kształt przybierze propozycja prezydenckiej reformy? Bardzo trudno powiedzieć. Ustawa, do której odniósł się Kowalczyk, jest dopiero na początku procesu legislacyjnego, podczas którego może ulec znaczącym zmianom m.in. po konsultacjach ze stroną społeczną.
Źródło: tvn24bis.pl, rmf24.pl
Minister oficjalnie przyznaje: niższy wiek emerytalny to 30 proc. niższe emerytury
Prezydencki projekt powrotu do wieku emerytalnego 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn właśnie trafił pod obrady Sejmu. Parlament będzie musiał odpowiedzieć na ważne pytanie: czy cofnięcie reformy zrównującej wiek emerytalny do 67 lat bez względu na płeć aby nie przyniesie negatywnych skutków dla przyszłych emerytów? Okazuje się, że jeśli ustawa prezydenta Dudy wejdzie w życie i ktoś będzie chciał skorzystać z jej zapisów, będzie się musiał liczyć z emeryturą nawet 10-30 proc. niższą niż gdyby pracował do 67. roku życia.