Mowa o telemarketerach, którzy swoją aktywnością zatruwają życie wielu Polakom. O tym, jak bardzo działają nam na nerwy, najlepiej świadczą strony internetowe pełne rad i sposobów na to, jak szybko i skutecznie zakończyć niechcianą rozmowę.
Intarnauci proponują różne metody, które z grubsza można podzielić na pięć grup.
1. Dyplomatyczne "spadaj"
To sposób dla zaprawionych w bojach, z natury asertywnych i nie bojących się w krótkich żołnierskich słowach powiedzieć "nie". Rozmowa pod tym hasłem może mieć różne scenariusze. Wersja krótka to powiedzenie, że nie zgadzamy się na nagrywanie i odłożenie słuchawki. Inny wariant to powiedzenie "dziękuję, nie jestem zainteresowany/zainteresowana" i odłożenie słuchawki, zanim telemarketer zdąży rozwinąć "skrzydła".
Dłuższy wariant tej rozmowy dotyczy sytuacji, w której telemarketer na początlku rozmowy mówi, że zajmie nam pięć minut. Ponieważ zazwyczaj połowę tego czasu zajmuje mu wyklepanie wszystkich niezbędnych formułek, więc nie ma szans, by zdążył przedstawić nam ofertę. Po upływie pięciu minut kończymy rozmowę.
Ostatni, najdłuższy wariant jest najbardziej ryzykowny – trzeba wysłuchać oferty, a i tak na koniec powiedzieć "nie". Dlaczego to ryzyko? Ponieważ nasz "przeciwnik" pod drugiej stronie to to często zaprawiony w bojach zawodnik, za którym stoi duża wiedza dotycząca technik sprzedaży bezposredniej. Istnieje więc spore ryzyko, że w końcu stwierdzimy, że nowy koomplet garnków jest właśnie tym, co sprawi, że nasze życie stanie się lepsze. Ci, którzy mimo to zaryzykują na koniec nie ulegną, mają spore szanse, na to, że kolejny telemerketer w tej samej sprawie już do nich nie zadzwoni.
2. Wieczne "potem"
To sposób tych, którzy odbierając połączenie z nieznanego/zastrzeżonego numeru przede wszystkim myślą o tym, że po drugiej stronie też jest człowiek. A poza tym, ta karta kredytowa może rzeczywiście by się im przydała. Ale nie mają akurtat czasu rozmawiać, albo resztki zdorwego rozsądku podpowiadają im, że sobota rano tuż po przebudzeniu to nie jest najlepszy moment na to, by podejmować jakiekolwiek zobowiązania finansowe. Dlatego mówią: "proszę zadzownić w innym terminie/o innej porze". I telemerketerzy dzwonią. Zazwyczaj jednak nie wtedy, gdy mamy czas na rozmowę. Zmieniają numery. A my mówimy "potem" licząc na zmęczenie przeciwnika.
3. Na "świra"
Propozycja dla ludzi z bujną wyobraźnią i/lub fanów Monthy Pythona. Oni do Ciebie o nowym telefonie – ty im, że jest piękna pogoda. Oni chcą Ci dostarczać internet – Ty "żyrafy wychodzą z szafy". Telemarkaterka mechanicznym głosem odczytuje formułkę, Ty przerwywasz i opowiadasz o porawniu przez ufo. Ogranicza Cię tylko Twoja własna fantazja.
4. Na "chama"
Telemarketerzy co do zasady muszą być uprzejmi. Nawet, jeśli ich rozmówca jest, delikatnie mówiąc, szorstki w obejściu. Nie muszą jednak wysłuchiwać wulgaryzmów. Jest to więc jakaś opcja.
5. Już ja sobie z Wami porozmawiam...
Inaczej tę metodę można nazwać "na zmęczenie przeciwnika". Telemarketer dzowni i chce rozmwiać? Ty przecież też masz to i owo do powiedzenia. Więc mówisz – o życiu, śmierci, przemijaniu, wierze, kłopotach z żoną i bolących korzonkach. Warunek numer jeden: musisz umieć "wejść" w słowo. Warunek drugi: musisz mieć na to czas, istnieje też spore ryzyko, że prędzej Ty sam znudzisz się swoim ględzeniem, niż osoba po drugiej stronie słuchawki zrezygnuje z potencjalnej prowizji ze sprzedaży.
Zobacz także: Ranking najbardziej renomowanych firm świata. Rolex, Walt Disney i Google w czołówce!
Wszystkie te techniki mają, niestety, jedną zasadniczą wadę – nawet jeśli "spławimy" jednego sprzedawcę, będą dzwonić kolejni.
Czy istnieje metoda, by zniknąć z pola zasięgu telemarketerów? Sposobem na zamniejszenie ryzyka jest Lista Robinsonów, czyli srewis internetowy stworzony przez Stowarzyszenie Marketingu Bezpośredniego, któego celem jest ochrona danych osobowych konsumentów. Każdy konsument może zarejestrować w serwisie swoje dane kontaktowe (adres pocztowy, adres e-mail, numer telefonu stacjonarnego i komórkowego) w celu zastrzeżenia ich przed komunikatami marketingowymi (telefonami, smsami, e-mailami, ofertami otrzymywanymi tradycyjną pocztą).
Podobne Listy, określane również jako m.in. „Mailing Preference Service” – MPS, „Telephone Preference Service” – TPS lub „Do-not-call lists” funkcjonują na całym świecie jako jedno z głównych narzędzi ochrony konsumentów przed niechcianą komunikacją marketingową. W niektórych krajach stosowanie negatywnych baz danych do aktualizacji baz własnych jest obligatoryjne i regulowane przepisami prawa.
Polska Lista Robinsonów respektowana jest przez firmy należące do SMB. - W chwili obecnej do naszego stowarzyszenia oficjalnie należy 60 firm i kilkadziesiąt osób fizycznych oraz spora grupa zaprzyjaźnionych przedsięsiębiorstw, które nie są formalnie naszymi członkami, ale respektują zasady przyjęte w ramach Listy Robinsonów - informuje Marek Sosnowski, dyrektor wykonwaczy Stowarzyszenia Branży Marketingowej.
Czytaj również: PiS skontroluje telefony na kartę. W ramach walki z terroryzmem
- Podczas rejestracji można zastrzec cztery rodzaje danych kontaktowych: adres pocztowy, mejlowy oraz numer telefonu, przy czym w tym ostanim przypadku można wybrać, czy chce się zastrzec numer tylko do celów telemarketingowych, czy nie chce się również otrzymywać smsów - mówi Sosnowski. - Co ważne, na Liście Robinsonów unikamy gromadzenia danych osobowych. Robimy to tylko w sytuacji zastrzegania adresu pocztowego, ponieważ pod jednym adresem może mieszkać kilka osób. - W przypadku pozostałych danych kontaktowych stosujemy inne procedury i metody weryfikowania tego, czy osoba, która zastrzega np. adres e-mail, rzeczywiście jest jego posiadaczem.
Sosnowski podkreśla, że świadomość polskich konsumentów jest stosunkowo słaba. - Wielu z nas nie pamięta, że przy różnych okazjach podawało swoje dane osobowe i dane kontaktowe typu adres mailowy i numer telefonu, udzielając jednocześnie zgody na ich przetwarzanie. Kiedy później otrzymują różnymi kanałami informacje handlowe, budzi to ich frustrację. Tymczasem firmy, które przetwarzają ich dane najczęściej robią to zgodnie z prawem – mówi Sosnowski.
- Oczywiście nie oznacza to, że odpowiedzialność za natrętny telemerketing przerzucam na konsumentów. W wielu przypadkach biznes też postępuje niewłaściwie. Nie zmienia to jednak faktu, że edukacja w zakresie ochrony danych osobowych jest bardzo potrzebna – dodaje.
Póki co są tacy konsumenci, którzy na własną rękę próbują walczyć z telemarketingiem i przy okazji na tym zarobić - jak twóca aplikacji Jolly Roger Telephone, której celem jest "zwodzenie" telemarketerów, którzy podczas rozmowy sa przełączanie na rozmowę z automatem udającym człowieka. Głos potakuje, mówi "yhy" i nagle oznajmia, że "na moim ramieniu usiadła wielka pszczoła, ale prosze kontynuować". Aplikacja jest w języku angielskim, ale jej twórca na swojej stronie internetowej zapowiada, że będzie tworzyć również inne wersje językowe.
MK