- Pan prezydent wyraźnie powiedział, że w domenie publicznej wynagrodzenie z budżetu państwa - przypomnę NBP to jest jednak instytucja, która obraca pieniędzmi publicznymi - ta wiedza powinna być. I co do tego nie ma wątpliwości, że jeżeli parlament uchwali, zanosi się na to, że w jakimś tam konsensusie ta ustawa będzie zrobiona, to na pewno pan prezydent (ją) podpisze, bo zarobki osób pełniących funkcje kierownicze powinny być jasne – taką deklarację złożył na antenie Polsat News prezydencki minister Andrzej Dera.
To wszystko efekt afery w NBP, która wybuchła wokół prezesa banku, Adama Glapińskiego. Jak poinformowała „Gazeta Wyborcza”, m.in. dyrektor Departamentu Komunikacji i Promocji NBP Martyna Wojciechowska, nazywana asystentką Glapińskiego, miała zarabiać nawet 65 tys. złotych miesięcznie (wraz z premiami i bonusami). Na zwołanej przez NBP konferencji dyrektor i zastępca dyrektora departamentu kadr odpowiedzieli na te zarzuty.
- Żaden z dyrektorów nie otrzymuje wynagrodzenia 65 tys. złotych. Miesięczne wynagrodzenie całkowite, wyższe niż 60 tys. złotych, zdarzyło się w ubiegłym roku raz i tyle – powiedziała Ewa Raczko, z-ca dyrektora Departamentu Kadr NBP.
Takie tłumaczenie okazało się niewystarczające dla rządzącej partii. Rzeczniczka Prawa i Sprawiedliwości, wicemarszałek Sejmu Beata Mazurek, zapowiedziała, że partia Jarosława Kaczyńskiego wniesie projekt ustawy wprowadzającej jawność wysokości wynagrodzeń w NBP a także ustali górną granicę zarobków dla osób zajmujących funkcje kierownicze w NBP.
Podobny projekt złożyła już Platforma Obywatelska. W ustawie tej partii widnieje zapis zobowiązujący prezesa NBP, członków zarządu oraz pracowników na kierowniczych stanowiskach w do składania jawnych oświadczeń majątkowych. Ruch Kukiz’15 chce za to, by ich wysokość wynagrodzeń w NBP ustalana była nie przez prezesa banku, tylko przez Sejm.