A jak głębiej, to znaczy drożej, co w przypadku dekoniunktury może oznaczać dla polskiego górnictwa węgla kamiennego... lepiej nie mówić. W dziewięciu kopalniach wydobycie prowadzone jest poniżej 1000 m. Najgłębszy węgla w Polsce eksploatowany jest obecnie w kopalni Budryk (Rybnickie Zagłębie Węglowe) – 1290 m pod powierzchnią ziemi. Jeśli w 2024 r. uruchomiona zostanie kopalnia Głogów Głęboki-Przemysłowy, to będzie ona najgłębszą ze wszystkich w Polsce: ma sięgać do pokładów na głębokości 1385 m! Tak głęboko po węgiel kamienny raczej sięgać nie będziemy. Wydobycie przy nawet obecnych cenach byłoby nieopłacalne,a bez klimatyzacji temperatura w najgłębszych wyrobiskach sięga kilkudziesięciu stopni Celsjusza. Koszty ochładzania są ogromne. W najgłębszej w świecie kopalni, południowoafrykańskiej „Mponeng”, w której rudy złota wydobywa się z głębokości 4 km, na klimatyzowanie wyrobisk, by człowiek się w nich nie ugotował, trzeba co dobę tyle prądu, ile zużywa... 400-tysięczne miasto!
A wracając do naszego węgla kamiennego. Ministerstwo Energii uważa, że za import zmniejszy się za dwa, trzy lata, gdy zaczną przynosić efekty teraz czynione inwestycje w polskich kopalniach. Czy będzie więcej węgla? Więcej już było. Od 1979 r. wydobycie maleje (z 200 mln do obecnie 63 mln t). Czy zmniejszy się import? Tak, ale pod warunkiem, że powstaną dwie nowe kopalnie. Ich budowa trwa kilka lat. W tym czasie może wzrosną koszty wydobycia węgla w Rosji (zaimportowaliśmy ok. 13 mln t w 2018). Rzecz w tym, że większość rosyjskich kopalń, to odkrywki, a w nich koszt wydobycia jest zawsze niższy niż w kopalniach głębinowych.